Zachęcam do lektury ciekawego artykułu opowiadającego o tym jak wgrane nam zachowania społeczne niszczą podstawę dobrobytu narodowego, czyli rodzinę, a przez to uderzają w sam naród.
[divider]
„Nie ma wolności bez solidarności!” Tak jeszcze niedawno krzyczeli opozycjoniści. Później niektórzy z nich zajęli się tłumieniem solidarystycznych postaw, powoli niszcząc te emocje i postawy, które mogłyby stworzyć w Polsce społeczeństwo obywatelskie.
Kiedy jakiś czas temu trwała dyskusja na temat lemingów, wielu dostrzegało tylko komiczny aspekt całego zagadnienia. Mało osób zauważało wtedy, że w pojęciu leminga tkwi poważny osobisty dramat. Leming jest wytworem kryzysu naszych czasów. Efektem przegranej programu solidarystycznego w III RP. Jednym z największych paradoksów naszego systemu jest bowiem jednoczesne narzekanie na brak społeczeństwa obywatelskiego i jego systematyczne tłumienie. Neoliberalny dyskurs narzucony po 1989 r. przez – sic! – elity postsolidarnościowe skutecznie wdrukował w przestrzeń publiczną i zachowania społeczne awersję do postaw solidarystycznych i do tworzenia trwałych więzi społecznych.
Rodzina i jej wrogowie
Jeden z najczęściej przytaczanych poglądów ostatnich lat głosi, że to, co tradycyjne, jak Kościół czy rodzina, jest wrogie społeczeństwu obywatelskiemu. Ma bowiem więzić człowieka w zastanych strukturach, uniemożliwiać mu twórcze podejście do rzeczywistości społecznej, zamykać wreszcie w małych i egoistycznych wspólnotach. Dlatego polityka społeczna III RP została ukierunkowana na rozsadzenie dotychczasowych struktur społecznych. To, co było w czasach komunistycznych najskuteczniejszym narzędziem oporu przed wnikaniem ideologii w świadomość społeczną, stało się celem ataku nowego państwa polskiego. Pierwszym sposobem na zmianę dotychczasowej struktury społecznej okazała się zmiana kultury pracy na podobną do tej, jaką w dawnych czasach wdrażały państwa kolonialne na podbitych terytoriach. Pracy najemnej zostaje podporządkowane całe życie obywatela, za cenę tego, co prywatne i społeczne. Relacje między współpracownikami stały się ważniejsze od tych, które nie są uwikłane w ekonomiczne zależności. W ten sposób rodzina w Polsce stała się pierwszą ofiarą nowego systemu. Wzrost liczby rozwodów w Polsce, postawienie na związki nieformalne, odsuwanie w czasie decyzji o założeniu rodziny i poczęciu potomstwa – to wszystko nie ma swojego źródła w jakiejś zmianie systemu wartości wyznawanych przez Polaków. Badania potwierdzają bowiem, że ci na pierwszym miejscu cały czas stawiają rodzinę. Zostali jednak wpuszczeni w system, który założenie tejże rodziny utrudnia.
Kolonializm pracowniczy
Wmówiono bowiem Polakom, że ich praca jest mniej efektywna i twórcza niż ich zachodnich kolegów. Muszą więc pracować więcej, nie zważając na czas pracy. Muszą spowiadać się przełożonym z czasu, którego nie poświęcają pracy . Wychodzenie z pracy o godzinie wyznaczonej przez umowę stało się trudno dostępnym luksusem, praca w weekendy normą, ingerencja pracodawcy w zachowania pracownika po godzinach – powszechnie uznanym zwyczajem. Trudno wiązać to z samym kapitalizmem, ten tu nie ma wiele do rzeczy. Podobnie i okcydentalizacja. I Zachód, i kapitalizm opierają się bowiem za zasadzie przestrzegania prawa i dochowywania zawartych umów. Dzikie rozregulowanie prawa pracy, z którym mamy dzisiaj do czynienia, czyli fikcja 40-godzinnego tygodnia pracy i nagminne omijanie prawa do umowy o pracę, jest nie tylko kryzysem socjalnych zabezpieczeń, ale także samego kapitalizmu, który został oderwany od własnej aksjologii. Nawet kwestia rzetelnego wypłacania wynagrodzenia za pracę jest kłopotliwa, skoro statystyki pokazują uporczywe opóźnianie wypłat dla pracowników. Założyciele kapitalizmu zapewne przewracają się w grobie.
To niszczenie naturalnych i trwałych struktur społecznych na rzecz efemerycznych, krótkotrwałych i poddanych ekonomicznej presji na dłuższą metę się nie opłaca. Badania potwierdzają, że nadmierne wydłużenie czasu pracy, niszczenie życia prywatnego i pozbawienie człowieka naturalnej odskoczni od działalności zarobkowej, jaką jest rodzina, odbija się w końcu na jego efektywności. Ale twórcom obecnego porządku najwyraźniej nie zależy na stanie struktur społecznych za 10 czy za 20 lat, nie zależy im na ekonomicznej prosperity długofalowej, bo liczy się zysk tu i teraz. Liczy się intensywna eksploatacja naszych zasobów społecznych, po dokonaniu której kapitał będzie można przenieść do innej części świata.
Solidarna rodzina
Ta polityka zaczyna właśnie przynosić pierwsze efekty, choćby w postaci kryzysu demograficznego. Jak nadal można utrzymywać tezę, że od rodziny ważniejsze są sztuczne więzi tworzone w przypadkowych i krótkotrwałych związkach, skoro biologiczna i ekonomiczna przyszłość państwa jest zagrożona w wyniku kryzysu tradycyjnej rodziny. Jak wciąż uzasadniać, że promowanie obyczajowego rozluźnienia stymuluje gospodarkę, skoro wkrótce może jej zabraknąć i rąk do pracy, i konsumentów? Wreszcie, jak głosić, że destrukcja rodziny dobrze wpłynie na społeczeństwo obywatelskie, skoro wkrótce nie będzie obywateli?
Jeden z argumentów strony przeciwnej głosi, że tradycyjna rodzina uczy postaw egoistycznych, że dzieci w rodzinach wielodzietnych nakłaniane są nie do pracy społecznej, ale pracy na rzecz swoich krewnych. Jest on całkowicie fałszywy. Badania potwierdzają, że to rodzina jest najlepszą szkołą społecznej ofiarności, że to z tradycyjnych rodzin wielodzietnych pochodzi wielu społeczników i że wreszcie tradycyjna rodzina uczy wartości, które powinny stać się podstawą dobrze działającego państwa, np. solidaryzmu. Bardzo ciekawe są tu obserwacje na temat dzieci uczonych w domu. Mogłoby się wydawać, że nieposyłanie dziecka do szkoły i uczenie go przez rodziców powinno odbić się negatywnie na jego kompetencjach społecznych. Ale to fikcja, bo obserwacja absolwentów takich domowych szkół skłania raczej do przeciwnych wniosków. To dzieci wychowywane w domu chętniej i częściej włączają się w społeczne, także pozarodzinne aktywności. Nikt ich bowiem nie uczył, że społeczne zaangażowanie musi być interesowne, wiązać się z nagrodą, oceną lub wynagrodzeniem.
To rodzina właśnie uczy bezinteresowności, którą trudno dostrzec poza tradycyjnymi wspólnotami. Tym samym rodzina jest najlepszą szkołą społecznej solidarności. I bez rodziny wkrótce nie będzie Polski. Nie będzie niczego. Montownie samochodów spokojnie przeniosą się w inne regiony świata i nad losem jakiegoś zdegenerowanego nadwiślańskiego ludu nikt nie będzie płakał.