W dobie powszechnego pogardzania wszystkim co polskie, tu cytat z klasyki „polskość to nienormalność”, warto sięgnąć do historii. Znajdziemy tam przykłady niepowtarzalnego męstwa, poświęcenia i honoru naszych przodków. Najpiękniejsze karty w historii naszej wojskowości zapisała husaria. Ta niepowtarzalna jazda w okresie swojej świetności przez 125 lat nie przegrała żadnej bitwy, w której brała udział. Poniżej kilka bardzo spektakularnych przykładów z historii tej formacji wojskowej.
Historia powstania
Historycy przyjmują, że nazwa przejęta została do języka polskiego w związku z zaciągiem do wojska koronnego pierwszych husarzy, którzy wywodzili się z terenów Serbii oraz Węgier. Swe powstanie husaria zawdzięcza Serbom, którzy po klęsce na Kosowym Polu w 1389 roku szukali okazji do pomsty na Turkach. Początkowo nazywano tych żołnierzy racami. Racowie z Serbii i Węgier służyli w armii polskiej „po usarsku” tzn. nie używali żadnego uzbrojenia ochronnego, albo jedynie drewnianych tarcz „tureckich” o kształcie ptasiego skrzydła. Ich podstawową bronią było „drzewo”, czyli kopia, dużo lżejsza (dzięki odmiennemu procesowi produkcji) od swego rycerskiego pierwowzoru doby średniowiecza. Husaria była więc z założenia jazdą lekką, choć po reformach Stefana Batorego wprowadzono elementy cięższego uzbrojenia defensywnego. Za czas narodzin polskiej husarii uważa się początek XVI wieku, gdyż pierwsza wzmianka o czterech husarzach na polskim żołdzie pochodzi z roku 1500.
Pierwsze większe jednostki zostały zaciągnięte za czasów króla Stefana Batorego, który niespełna dwa miesiące po koronacji powołał do życia jazdę nadworną, która wkrótce stała się wzorem dla całej polskiej husarii. Wyróżniał ją brak tarcz, zamiast których kawalerzyści nosili zbroje (półpancerze), a także żelazne rękawice, przyłbice, długie kopie (specjalnej produkcji, dzięki czemu przy swojej długości, około 6m, były bardzo lekkie i poręczne w użyciu), koncerze (rodzaj miecza długości około 160-180 cm, broń ta używana była przez jazdę do walki z piechotą uzbrojoną w broń drzewcową i tylko do walki z konia (troczony był pod lewym lub prawym kolanem jeźdźca). Stosowany po skruszeniu kopii lub gdy nie było miejsca na rozpędzenie konia do szarży.), broń palna oraz pióra, które zakładano „dla okazałości i trwogi nieprzyjaciela”. Pióra jednak nie były obowiązkowym elementem wyposażenia, gdyż jak zaznaczono, miano ich używać „podług upodobania każdego rotmistrza”.
Wśród trzech pierwszych rot nowej kawalerii znalazła się stu ludzi chorągiew (czyli rota) Marcina Kazanowskiego. Już wkrótce nowego typu husarzom przyszło udowodnić swoją skuteczność. Było to tym łatwiejsze, iż w owych czasach:
„wojsko w Polsce [było] bardzo konne i na dobrych koniach, [miało] dojrzałe w leciech i we wzroście ludzi, [a] nie węgierskie giermki i parobki. Co król [Stefan Batory] za dziw Węgrom ukazywał, bo inakszych ludzi, ani koni u nas [w Polsce] na ten czas nie popisywano [nie przyjmowano do służby w wojsku].”
Husaria bardzo szybko zdobyła sławę niezwyciężonej jazdy, poniżej przykłady kilku spektakularnych sukcesów tej formacji zbrojnej.
Chrzest bojowy
Choć bitwa pod Mohylewem, o której będzie dalej mowa, niewątpliwie stanowi szczytowe osiągnięcie husarzy Marcina Kazanowskiego, to już cztery lata wcześniej, a dokładnie 17 kwietnia 1577 roku, zapisali na swoim koncie inny, spektakularny wyczyn – przełamali niemieckich lancknechtów z ich długimi pikami. Tego typu zdarzenia były powszechnie uważane za nadzwyczajne, gdyż w zachodniej Europie długie piki zwykle skutecznie broniły piechotę przed szarżami jazdy.
Do przełamania pikinierów doszło podczas bitwy pod Lubieszowem. Miała ona miejsce w trakcie wojny domowej z Gdańskiem, który nie uznał Stefana Batorego swoim królem. Wojska królewskie (mniej niż 2 tys. żołnierzy) zwyciężyły w niej z wojskiem gdańszczan (około 12 tys. – 14 tys. ludzi, z tego 3,5 tys. – 3,9 tys. zawodowych żołnierzy zaciągniętych w państwach niemieckich). Kluczowym momentem bitwy była szarża dwóch chorągwi husarskich: Jana Zborowskiego (niespełna 100 koni) i Marcina Kazanowskiego (kolejne niemal 100 koni). Husaria początkowo rozbiła około 600 kawalerzystów armii gdańskiej, po czym, jadąc „na karkach” pierzchającej kawalerii, wdeptała w ziemię stojących za nimi około 800 lancknechtów. Czyli niespełna 200 polskich rycerzy rozbiło około siedmiokrotnie liczniejszego wroga! W tym momencie zaczęła się ogólna panika w wojsku gdańszczan i ich rzeź. Tak spektakularną akcję i pogoń, do której później doszło, husarze Kazanowskiego przypłacili życiem trzech ludzi. Raniono dwóch kolejnych i cztery konie.
W trakcie pogoni doszło do bardzo ciekawego epizodu, pokazującego jak wytrzymałych zbroi używali rycerze Kazanowskiego. Uczestniczący w tej bitwie Bartosz Paprocki zanotował:
„W tejże pogoni Zarzycki, towarzysz z roty Kazanowskiego, we zbroi, postrzelon, której wiele ufał i dawał do niej strzelać z półhaka; ale na ten czas Pan Bóg przysłał cios żywotowi jego, puściła.”
Kolejne laury
Nie trwało długo, a husarze Kazanowskiego zapisali na swoim koncie kolejne wybitne osiągnięcie. W trakcie tej samej wojny wojska królewskie obległy Latarnię – twierdzę chroniącą od północy Gdańsk. Oblężenie nie przebiegało jednak po myśli monarchy. Ostrzał nie przynosił rezultatów, a sami mieszczanie zdobyli się nawet na akcję zaczepną. Wieczorem 2 lipca 1577 roku załadowali na kilka statków 1180 zaciężnej piechoty niemieckiej i szkockiej. Armia ta przed świtem, 3 lipca podpłynęła w stronę Latarni i zaatakowała jeden z obozów wojsk królewskich. Akcję tę opisał sam Batory:
„Dnia 3 lipca niedbalstwo zaciężnych Wejhera Niemców [chodzi o piechotę niemiecką na żołdzie polskiego króla] na czatach pod Latarnią stojących, powodem było, że nieprzyjaciel przed świtem znienacka napadł na stanowisko jego. Nie dotrzymali placu Niemcy [Wejhera], a lubo Polacy, których tam było 150, lepszy odpór dawali, widząc się od Niemców opuszczonymi, podobnież wyparci zostali mimo wszelkich usiłowań Wejhera, który jako odważny żołnierz na największe narażał się niebezpieczeństwa, aby pierzchających wstrzymać. Korzystając z popłochu gdańszczanie wyrzucili naprędce w wodę kilka dział, z których nasi do Latarni strzelali.”
Porażka wydawała się kompletna. Zaatakowany obóz zdobyto. Piechota królewska rzuciła się do ucieczki. Działa wrzucono do wody. Ale wówczas:
„Tymczasem spiesznie w posiłku nadbiegł Marcin Kazanowski z husarzami, co gdy nieprzyjaciel spostrzegł, cofać się począł czym prędzej. W tym pośpiechu jeden z ich statków uciekającymi przeładowany, zatonął.”
Interwencja niespełna 100 husarzy Kazanowskiego spowodowała paniczny odwrót niemal dwunastokrotnie liczniejszego wroga! To niesamowity wyczyn, ale czas największego triumfu miał dopiero nadejść…
Mohylew 1581
Po zakończeniu zmagań z Gdańskiem, który ostatecznie ukorzył się przed Batorym, uznając go swym królem, monarcha ruszył na wojnę z Wielkim Księstwem Moskiewskim. Tym razem gra toczyła się o Inflanty. W latach 1579 – 1580 doszło do dwóch uwieńczonych sukcesem wypraw. Odzyskano litewski Połock i zdobyto rosyjskie Wielkie Łuki. Trzecią wyprawę skierowano przeciwko Pskowowi. Jednak zanim pod koniec sierpnia armie Rzeczypospolitej stanęły pod tym rosyjskim miastem, w czerwcu wojsko nieprzyjaciela wkroczyło na Litwę. Liczyło sobie około 30 tys. ludzi, choć niektóre źródła podają nawet 40 – 45 tys. Najpewniej liczby te obejmują i żołnierzy, i ciągnących z nimi uzbrojonych pachołków.
Zważywszy, iż w okolicy znajdowało się niespełna tysiąc żołnierzy polskich i litewskich, najazd ten mógł narobić sporo szkody. Choć z drugiej strony zdawano sobie sprawę, że armia rosyjska była co prawda bardzo liczna, ale niskiej jakości.
Po wkroczeniu na terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego, we wtorek 27 czerwca, armia agresora uderzyła na przedmieścia Mohylewa. Spaliła kilkaset domów, po czym próbowała podejść pod umocnienia zamku i ostrogu miejskiego. Mieszczanie nie stracili jednak głowy i ostrzeliwując się spoza umocnień, chwilowo powstrzymali nieprzyjaciela. Dzięki temu z pomocą zdążyła nadciągnąć husaria Marcina Kazanowskiego, licząca sobie już wówczas nie 100 a 200 koni (stosunek sił walczących wynosił więc 150:1). Ta przez siedem godzin walczyła w polu z nieprzyjacielem, po czym nadciągnęły kolejne posiłki dla miasta. Tym razem była to jazda lekka w postaci roty petyhorskiej Temruka Szymkowicza (etatowo 164 konie) oraz roty kozackiej Krzysztofa Radziwiłła pod Halibekiem (etatowo 150 koni).
Szczegóły starć kawalerii znamy dzięki relacji szlachcica Hołowczyńskiego, który trzy dni po bitwie donosił Stefanowi Batoremu:
„Waszej Królewskiej Mości Mohylewa i przedmieścia mohylewskie kilkaset domów popalili, jakoż wielkością ludzi mało się do miasta i do zamku mohylewskiego nie wcisnęli, jednoż za pomocą Bożą lud Waszej Królewskiej Mości żołnierski, roty Jm pana Trockiego [Krzysztofa Radziwiłła], p. Kazanowskiego i p. Temrukowa, którzy się na ten czas byli zebrali, odparli ich i bronili zamku i miasta, i bitwę z nimi mieli”.
Opis Hołowczyńskiego uzupełnił ksiądz Jan Piotrowski:
„Dziś tam stąd przyjechał Markowski, porucznik roty Kazanowskiego; to przyniósł, że 27 czerwca Moskwy [Rosjan] pod Mohylów, jako on powiada, przyszło i z Tatary około 30 000, snadź lud nikczemny, błahy, aby byli Mohylów wybrali, a rota Kazanowskiego sama bez rotmistrza, osłyszawszy się o nich, przedtem przyszła tam jedno 200 koni; uganiali się z nimi tego dnia nasi całych 7 godzin, tak, że do miasta przystąpić nie dopuścili im. Przybyła im potem Temrukowa rota [z pomocą]. Moskwa, nadziewając się wiele ludzi, jęli uchodzić i dojechawszy Dniepru, przeprawowali się [na drugi brzeg]. Nasi na onej przeprawie gromili je i na onę stronę przegnali, kilku więźniów porwawszy, których tu ten Markowski – jest on od naszej Kruszwicy – królowi przywiódł. Szkodę tam wielką ta rota [Kazanowskiego] w koniach wzięła: Moskwa wszystko w nie z łuków i z rusznic strzelała. Rannych też towarzyszów i pacholików dosyć; zabitego z łaski Bożej [w tej rocie] żadnego.”
Bitwa pod Hodowem – polskie Termopile
Nieco ponad 100 lat później roku pańskiego 1694 doszło do zbrojnej napaści Tatarów (poszukujących głównie jasyru- niewolników). Siły koronne skierowane do ich odparcia składały się z siedmiu chorągwi. Pochodziły z Okopów Świętej Trójcy i Szańca Panny Maryi. Z ustaleń historyków wynika, że w skład ich wchodziły roty pancerne i husarskie, między innymi rota husarska króla Jana i husarze roty koronnej marszałka Józefa Lubomirskiego. W sumie miało ich być około 400 ludzi.
Liczbę wrogów określano na kilkadziesiąt tysięcy. Niektórzy wymieniali liczbę 23 tysięcy, inni posługiwali się liczbami rzędu 70 tysięcy. Najrozsądniejsze wydają się jednak szacunki we wspomnieniach uczestników bitwy, które podają, że „naszych czterystu ludzi (…) tak mężnie i walecznie 40 tys. ordy obronili się”. W skład armii nieprzyjaciela wchodzili głównie Tatarzy krymscy, choć z pamiętników naocznych świadków wiemy, że znajdowali się tam również Lipkowie. Stosunek sił wynosił 100:1.
Drogę maszerującym Tatarom koroniarze zastąpili pod Hodowem. Pierwsze starcie okazało się bitwą konną – świetnie wyszkolonych husarzy i pancernych z przednią strażą najeźdźcy. Kawalerzyści polscy z impetem rozgonili około 600 koni wroga, wydanie bitwy siłom głównym nie miałoby jednak sensu. Dlatego dowódcy polscy zdecydowali o obronie wsi Hodów. Znacząco miały im pomóc zgromadzone przez chłopów kobylice, a także gęsto stawiane płoty i chałupy. Dzięki tym prowizorycznym umocnieniom oddział koronny bronił się przez sześć godzin przed około stukrotnie liczniejszym przeciwnikiem.
Ciekawe, że do walki pod Hodowem obie strony zeszły z koni. Husaria i pancerni w wiosce posługiwali się bronią palną, choć nie wzbraniali się przed walką wręcz. Tatarzy prowadzili ostrzał łuczniczy i co rusz podejmowali próby szturmów. Obrońcy byli dosłownie zasypywani strzałami. Niech świadczy o tym fakt, że po walce zebrano kilka wozów niepołamanych, zdatnych do ponownych użycia strzał! Groty posłużyły w dalszych godzinach „oblężenia” za kule, którymi nabijano polskie pistolety i muszkiety.
Po upływie kilku godzin nieprzyjaciel, zdając sobie sprawę z nędznych rezultatów szturmów, podjął się negocjacji. Pod polskie zasieki wysłano „władających polską mową” Lipków, by przekonali koroniarzy do kapitulacji. Na nic zdały się jednak te wysiłki. Nieugięci żołnierze króla Jana odmówili. Następny szturm na Hodów już nie nastąpił. Tatarzy i Lipkowie zrezygnowali z oblegania wsi i wycofali się w stronę Kamieńca Podolskiego. Nie kontynuowali nieudanego najazdu grabieżczego, który okazał się kompletną klęską. Ruszyli do Polski wielką armią a nie zdobyli prawie nic. Nie dali rady czterystu polskim jeźdźcom, nie zdobyli żadnego z miasteczek Podola i uprowadzili tylko trzydzieści osób pojmanych w jasyr! Kolejny raz „wydatki” przerosły oczekiwane „zyski”.
Polskie straty w bitwie hodowskiej możemy określić nieco jaśniej. Na miejscu poległo trzynastu towarzyszy i kilkudziesięciu pocztowych. Nieokreślona liczba żołnierzy zmarła od ran, wśród nich kilku oficerów. Wysocy rangą kawalerzyści byli również w gronie uprowadzonych przez Tatarów, jednak większość z nich udało się wykupić.
Warto też wspomnieć o reakcji króla Jana III na wieść o zwycięstwie pod Hodowem. Nie zawahał się użyć swojego skarbu na rzecz dzielnie walczących husarzy i pancernych. We wspomnieniach czytamy, że przeznaczył odpowiednie kwoty na leczenie rannych, obdarował też tych, którzy pojmali jeńców, a za padłe konie właściciele otrzymali odszkodowanie. Ponadto bitwa lub – jak chcą niektórzy – potyczka ta stała się doskonałym „materiałem propagandowym”, który podnosił morale obrońców i mieszkańców Podola.
Mamy czym się chwalić, nie zapominajmy o naszej przeszłości.
źródła:
http://historia.wp.pl/title,200-husarzy-Marcina-Kazanowskiego-przeciw-30-tysiecznej-armii,wid,16343206,wiadomosc.html
http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz%2F200-husarzy-przeciw-moskwie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Husaria
http://pl.wikipedia.org/wiki/Koncerz
http://www.konflikty.pl/a,4291,Wczesna_nowozytnosc,Polskie_Termopile_1694._Bitwa_pod_Hodowem.html