Zastanówmy się nad tym, co najbardziej spowalnia nas albo zatrzymuje w życiu – nad grzechem. Grzech śmiertelny jest niewątpliwie największym nieszczęściem człowieka, ponieważ powoduje śmierć duchową i zerwanie przyjaźni z Bogiem. To jest duchowe spustoszenie, totalna duchowa pustynia.
Kiedy człowiek popada w choćby jeden grzech śmiertelny, stan jego jest opłakany. Za jeden grzech śmiertelny można zatracić swoją duszę na wieki. Tutaj nie ma innego ratunku. Jeżeli ktoś obraża Pana Boga w sposób ciężki, musi ponieść konsekwencje. Jeżeli ktoś chce być rzeczywiście człowiekiem duchowym i pobożnym, to nie może tolerować grzechu śmiertelnego jako czegoś normalnego. Jeżeli ktoś żyje w grzechu śmiertelnym i nic sobie z tego nie robi, to trudno tę osobę nazwać katolikiem. Oczywiście, formalnie nim jest.
Kościół ma w swoim łonie również i tych, którzy obecnie żyją w grzechu śmiertelnym. Jednak tak naprawdę jest to zupełne zaprzeczenie tego zaszczytu i godności, którą zostali oni obdarzeni na chrzcie świętym. Niestety, są ludzie, którzy wolą wybrać życie w grzechu śmiertelnym niż postępować według woli Bożej. Wolą wybrać grzech śmiertelny ze wszystkimi jego konsekwencjami, niż ukrzyżować swoje upodobania i zachcianki ze względu na najwyższą wartość poznania naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Dobrowolne uchybienia
Powiedzmy to jasno: dla grzechu śmiertelnego nie może być żadnej tolerancji. Święty Tomasz z Akwinu uczy, że gdyby komuś na nieszczęście zdarzyło się, że wieczorem popełniłby grzech śmiertelny, a nie byłoby możliwości pojednania się z Bogiem w sakramencie pokuty, wówczas należy jak najszybciej wzbudzić żal doskonały ze względu na miłość Bożą. Nie mamy pewności czy doczekamy jutra – dlatego nie wolno udawać się na spoczynek będąc w grzechu śmiertelnym. Gdy człowiek zgrzeszy ciężko, powinien od razu garnąć się do Bożego miłosierdzia, szukać odpuszczenia win w sakramencie pokuty, pragnąć jak najszybciej łaskę Bożą odzyskać.
Kiedy nieprzyjaciel duszy widzi, że nie może nas pokonać tą bronią, wmawia wówczas, że można robić wszystko, co nie jest grzechem śmiertelnym. Często jesteśmy zwodzeni w ten sposób. Kto daje się zwieść, ten dopuszcza się szkody na duszy, ponieważ zezwala na uchybienia dobrowolne, na grzechy powszednie. Są to te grzechy, których się dopuszczamy, mając jasne poznanie i całkowite przyzwolenie woli w materii lekkiej. Ale jeżeli człowiek wie o tym i planuje taki grzech i ma przyzwolenie woli, również to jest obrazą Pana Boga. Jeżeli pod wpływem impulsu, mimowolnie powiem jakieś gorzkie słowo, ale od razu żałuję, to odnoszę niewielką stratę na swojej duszy. Jednak jeżeli powiem gorzkie słowo po dokładnym zaplanowaniu, aby bliźniego zabolało i będą czekał na nadarzającą się okazję, wówczas jest to niewątpliwie uchybienie dobrowolne.
Uchybienia dobrowolne zdarzają się nam w ciągu dnia. Najczęściej mówimy sobie, że to nic wielkiego, to drobiazg. Podajmy przykład takiego uchybienia: opuszczanie modlitwy. Często tłumaczymy to zapomnieniem, brakiem czasu. I tej modlitwy nie ma rano, nie ma wieczorem. W końcu machamy ręką, mówiąc sobie, że nic wielkiego się nie stało i nie ma się czym przejmować – to nie pierwszy i chyba nie ostatni raz… Nie jest to grzech śmiertelny, ale jednak jest to zniewaga Bożego Majestatu. Jeżeli pozwalamy sobie na takie uchybienia, to nie zrobimy w życiu duchowym żadnego postępu.
„To mały grzech, nic się nie stało…”
Podajmy kolejny przykład: dobrowolnie dopuszczane rozproszenia. One są, oczywiście, czymś innym niż rozproszenia (uchybienia) niedobrowolne. Często kiedy się modlimy i chcemy być uważni na modlitwie, kiedy chcemy modlić się jak najlepiej, wówczas różnego rodzaju wspomnienia czy wyobrażenia cisną nam się do głowy i nie potrafimy nad tym zapanować. Co je odrzucimy, to one znowu powracają… Wówczas nie odnosimy żadnej szkody duchowej. Wręcz przeciwnie: modlitwa przez to jest jeszcze lepsza, ponieważ połączona z dużą walką i ofiarą. Inaczej ma się sprawa, kiedy modlimy się i od razu dobrowolnie zaczynamy myśleć nie o Panu Bogu, ale o swoich sprawach (co wydarzyło się w pracy, w szkole, w rodzinie itd.). Kiedy nic sobie nie robimy z tego, że nasze myśli krążą wokół nas samych, wówczas nie wznosimy umysłu do Boga. W konsekwencji ponosimy poważną szkodę na duszy, mimo że te uchybienia nie zrywają przyjaźni z Bogiem, nie są grzechem śmiertelnym.
Kiedy dobrowolnie zgadzamy się na uchybienia, kiedy na nie pozwalamy i nie sprzeciwiamy się im, wówczas nasze życie duchowe nie rozwija się, jest sparaliżowane. Istnieje wiele zagrożeń, z których sobie nie zdajemy sprawy. W obecnych czasach mało ludzi ma solidną, pełną wiedzę katechetyczną. Wielu katolików nie zdaje sobie sprawy z różnych obowiązków, które na nich ciążą z tej racji, że należą do Mistycznego Ciała Chrystusa, do Kościoła. Spotkałem kiedyś katolika, który nie wiedział, że istnieje obowiązek niedzielnej Mszy św. Chodził do kościoła wtedy, kiedy miał na to ochotę. Wielu katolików po prostu nie wie, że coś ma robić albo czegoś ma unikać.
Natomiast jeżeli dobrze wiemy, co mamy robić i czego unikać, a mimo to mówimy, że to nie jest grzech śmiertelny, więc nie ma co się przejmować, to wówczas mamy poważny problem. Jeśli mówimy, że coś jest małym uchybieniem i Pan Bóg nie będzie zważał na takie drobnostki, znaczy to, że skazujemy siebie na dryfowanie na morzu duchowej letniości. A z tego wynikają potem poważne konsekwencje. Postanowieniem naszym musi być unikanie za wszelką cenę każdego grzechu, każdego dobrowolnego uchybienia. Nawet drobny, powszedni grzech obraża Pana Boga, dlatego musimy tego unikać.