czwartek, 28 marca, 2024

Demaskująca nieistnienie Boga nie/moc neodarwinizmu – czytając Bóg urojony Richarda Dawkinsa

Ks. dr Jacek Grzybowski

Share

Miażdżąca krytyka a spokój św. Tomasza z Akwinu

Mimo jednak wyraźnych pozanaukowych uprzedzeń do teizmu i zjawiska religii autor, co ciekawe, deklaruje:

„Istnienie Boga jest hipotezą naukową taką samą jak każda inna. Nawet, jeśli trudno ją zweryfikować. Istnienie lub nieistnienie Boga to naukowy fakt wiążący się z faktem Wszechświata, to fakt o statusie empirycznym rozstrzyganym w praktyce, albo przynajmniej w kategoriach pryncypialnych.”[17]

Jednakże – dość zaskakująco dla czytelnika, oczekującego merytorycznej debaty – już na wstępie Dawkins mówi o metodologii swej naukowej książki. Na pytanie – czy krytyce religii (w tym również dowodów na istnienie Boga) nie powinna towarzyszyć szczegółowa analiza uczonych ksiąg teologicznych? – z rozbrajającą szczerością mówi, że pomny na doświadczenia Stephena Hawkinga[18], iż każdy obecny w książce wzór matematyczny obniża jej sprzedaż o połowę, nigdy nie ujrzałby swego nazwiska na liście bestsellerów gdyby zagłębił się w analizy teologiczne Tomasza z Akwinu czy Dunsa Szkota. Ponadto autor od razu wydaje sąd – wszelkie dociekania teologiczne już zakładają istnienie Boga w punkcie startu więc nie są godne poważnej debaty (s. 23). Pomimo jednak takich deklaracji, niedopuszczalnych przy rzetelnej analizie jakiegokolwiek tematu, w rozdziale III następuje krytyka dowodów na istnienie Boga, i jest ona nie tylko „dość wyczerpująca, to jeszcze z dozą humoru” – tak przekonuje autor (s. 23).

Krytyka dowodliwości istnienia Boga obejmuje całe spektrum przykładów wraz z argumentacją, która wykazuje ich całkowitą bezzasadność raz na zawsze. Rozpoczyna się od analizy pięciu dowodów zawartych w pismach św. Tomasza Akwinu. Już na początku jednak autor popełnia naukowe faux pas – nie zauważa, że ani Tomasz, ani jego liczni komentatorzy nigdy nie mówili o dowodach. Dominikański uczony posługuje się pojęciem drogi (łac. via – Dicendum quo Deum esse quinque viis probari potest – „odpowiadam, że to, że jest Bóg można uzasadnić pięcioma drogami”[19]) a nie dowodu (łac. demonstrabile). Tego jednak autor zdaje się nie zauważać.

Przeprowadzona przez Dawkinsa analiza rozumowania Tomasza dotyczy dwóch problemów – „nieskończonego ciągu”, jaki występuje w rozważaniach Akwinaty i problemu regresu. Dawkins uważa, że trzy pierwsze „dowody” to w zasadzie jeden i ten sam argument – z istnienia ruchu, pojęcia przyczyny sprawczej i z konieczności. Nie zauważa jednak, że wymowa trzeciej drogi (bo tak cała tradycja nazywa rozważania Tomasza, nie dowód, ale droga) jest inna i znacznie głębsza. Autor w moim przekonaniu nie zrozumiał, o co chodziło Tomaszowi, jego bowiem rozumowanie jest genialnie proste, „bez istnienia nie ma istnienia” – to klasyczna ontologiczna i zdroworozsądkowa zasada – „z niczego nic nie powstaje, z niebytu nie ma bytu”.[20]

Dawkins demaskuje zasadność tych wywodów ukazując, że zaznaczony przez Tomasza ciąg, który przecież nie może być nieskończony, może przerwać tylko Bóg. Regres „wywołuje więc Boga” co z kolei jednak wymaga przyjęcia nieuzasadnionego założenia, że sam Bóg jest odporny na analogiczną procedurę. Ten zarzut pojawia się zresztą w kilku miejscach książki. Dawkins pragnie udowodnić tezę, że każdy złożony produkt jest ostatnim ogniwem całego łańcucha zmian. Jakakolwiek twórcza inteligencja, wystarczająco złożona, by cokolwiek zaprojektować, może powstać wyłącznie jako produkt końcowy rozbudowanego procesu stopniowej ewolucji. Twórcze inteligencje to efekt ewolucji, a więc w sposób oczywisty i konieczny – przekonuje Dawkins – muszą pojawić się we Wszechświecie dość późno, a zatem nie one są odpowiedzialne za zaprojektowanie Wszechświata. Bóg jako projektant jest więc urojeniem – mógłby być tylko ostatnim etapem ewolucji. Dlatego należy postawić pytanie – kto stworzył Boga? Bóg-projektant może posłużyć do wyjaśnienia fenomenu uporządkowanej złożoności, jednak jakikolwiek Bóg zdolny do zaprojektowania czegokolwiek musiałby być wystarczająco złożonym bytem, by jego wyjaśnienie wymagało analogicznego wyjaśnienia. A to powoduje znowu nieskończony regres. Nie ma żadnego „projektanta”, żadnego „stworzyciela” – dlaczego? Sam bowiem „projektant” zmusza do poszukiwania jego „projektanta”, zmusza do pytania o pochodzenie, to zaś powoduje nieskończony regres – projektant projektanta itd.[21]

Przekonanie jednak o doskonałej złożoności, która pojawia się jako ostatnia w łańcuchu zmian, to stanowisko zasadne na gruncie ewolucjonizmu. W obszarach metafizyki i ontologii (której autor albo nie zna, albo ją świadomie ignoruje) to dogmat. Stanowisko Dawkinsa wynika z jednej strony z braku refleksji nad tym, co w metafizyce oznacza słowo „Bóg”, z drugiej zaś z ignorowania zasad logiki arystotelesowskiej w myśl której, skutek zawsze musi być większy bądź równy przyczynie, od której wziął swój początek. Autor nie zauważa, że problem „złożoności bytu Boga” podejmuje Tomasz w tej samej książce, w której zawarte są jego „absurdalne” dowody. W kwestii 3 argumencie 7 odpowiada na pytanie Czy Bóg jest całkowicie prosty? i przytacza argumenty Dawkinsa (!) – to co pochodzi od Boga naśladuje go, a ponieważ nie jest proste w swoim bycie, sam Bóg nie może być prosty. Jednak Tomasz rzeczowo i szeroko odpowiada na ten problem wskazując na zasadność właściwej definicji pojęcia Boga, który jest czystym istnieniem i nie ma w nim żadnej złożoności i z tego powodu (!) może być Pierwszym Poruszycielem, Absolutem, Aktem czystym.[22]

Dla Dawkinsa kres regresu jaki stanowi „sztucznie wywołane” pojęcie Boga, jest niepotrzebny – już lepiej przywołać „osobliwość Wielkiego Wybuchu, albo inny nieznany na razie fizyce czynnik (?)”. Wzywanie Boga jest w najlepszym razie mało pomocne, a w najgorszym razie mylące.[23] Widzę tu jednak pewną niekonsekwencję – a wzywanie i przywoływanie, jako przerywnika regresu przyczynowego czy istnieniowego, „osobliwości”, czy „innego nieznanego czynnika” jest lepsze, metodologicznie naukowo przekonujące? Dlaczego nie może być nim Bóg, Arystotelesowski Pierwszy Poruszyciel, Tomaszowa Pierwsza Przyczyna?

Z argumentem Tomasza ze stopni doskonałości Dawkins rozprawia się w sposób jeszcze bardziej przekonujący. „Celnie” zbija wywody Akwinaty wyśmiewając stopniowanie w górę doskonałości bytu, które w tradycji metafizycznej jest obecne od wieków, poprzez przywołanie „natężenia wydzielanego przez ludzi smrodu” – stopniując go dochodzimy do „niewyobrażalnie najgorszego smrodu, smrodu idealnego, musi zatem istnieć jakiś szczególny nadzwyczajny śmierdziel i to coś nazywamy Bogiem.”[24]

Na taką argumentację trudno odpowiadać. Zaznaczę jednak, by nie być posądzonym o uprzedzenia estetyczne, że Tomasz w swojej argumentacji o doskonałościach odwołuje się do znanego już od czasów Platona i Arystotelesa pojęcia dobra, które zawsze (w odróżnieniu od smrodu) jest celem działania wszystkich stworzeń – dobro jest tym czego wszystko pożąda. Dobro jednak ma różne stopnie i przejawy, różnorakie natężenie i różny cel, dlatego można stopniować dobro poszukując jego najpełniejszego wyrazu (to nazywamy szczęściem). Akwinata powołuje się na stopniowanie pojęcia doskonałości, ponieważ w jego metafizyce racją dobra jest istnienie. Coś jest dobre ponieważ posiada akt istnienia. Stąd im większe doświadczenie dobra tym większe istnienie. Maksymalna doskonałość suponuje zatem w tej teorii samoistność istnienia czyli jego najwyższą doskonałość.[25]

Drogę z celowości wydaje się, że Dawkins traktuje najpoważniej, niestety obnaża to tylko ignorancję autora, bo to właśnie dowód najsłabszy.[26] Jednak omawiając i ten argument Tomasza, autor ukazuje coś przedziwnego. Według niego nie można bowiem dopatrywać się celowości w celowym zachowaniu stworzeń nierozumnych – tak argumentuje Tomasz – ponieważ, jeśli coś wygląda jak zaprojektowane celowo (świadomie), to trzeba wiedzieć (będąc oświeconym biologiem) że to ewolucja poprzez dobór naturalny wytwarza niezliczone projekty o niebywałej wprost złożoności i elegancji. Pośród nich jest i układ nerwowy, który jest tak doskonały i złożony, że wygląda na to, iż ktoś go celowo stworzył doprowadzając do jego wytworzenia – ale nie, to ewolucja w niezliczonych bezcelowych próbach doszła do takiego celu.(!)[27]

Argumenty dowodów ontologicznych autor zbija, ale także słabo, nie cytując całej bogatej i lepiej uargumentowanej literatury na temat tego, że jak coś jest pomyślane to nie znaczy, że istnieje. Realizm filozoficzny już dawno wykazał różnicę pomiędzy ideami i pojęciami, a aktem istnienia. Zresztą Dawkins (i słusznie) się z tym zgadza.

„Mam głęboką podejrzliwość wobec jakiegokolwiek rozumowania prowadzącego do tak istotnych wniosków, które obywa się bez najmniejszego chociażby odniesienia do danych zaczerpniętych z zewnętrznego świata”[28]

Dawkins nie ma jednak chyba świadomości, iż jest to stanowisko realizmu poznawczego (sięgające starożytności i scholastyki) bo zaraz powołuje się na dwóch przedstawicieli idealizmu niemieckiego – Davida Huma i Immanuela Kanta.[29] Potem wykazuje brak definicyjnego i elementarnego dla nauki sprecyzowania pojęcia „istnieć” i „nicość”, fundując czytelnikowi dowód „z nicości Boga”. Bóg „nieistniejący stwarzający” byłby lepszy niż „istniejący stwarzający”. Lepszy jako kto? Dawkins nie widzi, że przymiotnik „lepszy” (w sensie doskonalszy) tutaj nie pasuje – ponieważ właśnie „istnieć, być” jest lepsze (doskonalsze) niż „nie być”. Istnienie zatem jako akt bycia ma nieopisaną przewagę nad „nie być”, tak jak przyjaciel istniejący ma przewagę niewyobrażalną nad najlepszym nawet, ale nieistniejącym towarzyszem. Dawkins funduje nam jednak sofistyczne sztuczki na wzór anzelmowego dowodu ontologicznego, ale filozoficznie już dawno obalone.[30]

Czytaj więcej

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Nowości