środa, 24 kwietnia, 2024

Demaskująca nieistnienie Boga nie/moc neodarwinizmu – czytając Bóg urojony Richarda Dawkinsa

Ks. dr Jacek Grzybowski

Share

Definicje czy dysymulacje?

W każdej książce snującej jakieś, nawet popularnonaukowe, rozważania konieczny jest pewien definicyjny porządek. W dociekaniach angielskiego biologa, również oczekujemy precyzyjnego określenia pewnych kluczowych terminów. Jakie są najważniejsze pojęcia tej książki? Oczywiście – Bóg, dowód, religia. I tu spotyka nas srogi zawód. Z precyzyjnymi definicjami autor albo ma problem, albo świadomie ich unika, by rozciągnąć szersze pole dla publicystyki niż nauki. Samego Boga Dawkins definiuje dość specyficznie:

„istota nadludzka, nadnaturalna inteligencja, która w zamierzony sposób zaprojektowała i stworzyła wszechświat i wszystko co w nim istnieje, w tym również nas. […] Dla zwięzłości wszelkiego typu bóstwa, obojętne czy poli czy monoteistyczne, określać będę mianem Boga.”[10]

Widać tu szczególną dbałość pojęciową, to definicyjny wzór ustalania i uszczegółowiania. Wydaje się jednak, iż jest to działanie zamierzone, bo wszelkie próby przekonania czytelnika, że Boga nie ma, lub kpiny z pojęcia Boga, przy bliższej analizie wykładają się właśnie na błędnym zdefiniowaniu tej kategorii. Mętlik i brak precyzji pojęciowej sprawia, że można pod pojęcie Boga podłożyć różnego rodzaju antropomorficzne wyobrażenia i żonglować tym w trakcie argumentacji. Należy jednak zaznaczyć, że w swoich analizach Dawkins specyficznie, ale precyzyjnie definiuje deizm:

„Bóg deistów to fizyk, który kończy wszelką fizykę, to alfa i omega matematyków, apoteoza konstruktorów. To nadinżynier, który ustanowił prawa i stałe fizyczne nastroił je z niebywałą precyzją i niewyobrażalną świadomością przyszłych zdarzeń, zainicjował eksplozję, którą dziś nazywamy Wielkim Wybuchem, po czym przeszedł na emeryturę i od tego czasu nie dał o sobie znaku życia.”[11]

Kolejne próby czy sposoby określania Boga pojawiają się, kiedy autor krytykuje metafizyczne i scholastyczne sposoby dociekania istnienia Boga. Wedle autora musi On podlegać regresom i zmianom. Jaśniej będzie to widać przy poniższym omawianiu tych kwestii.

W całej książce nie ma także wyjaśnienia pojęciowej różnicy pomiędzy dowodem, argumentem, drogą, przekonaniem, intuicją, co w rozważaniach nad zasadnością przekonywania o istnieniu, bądź nie, czegokolwiek, wydaje się absolutnie niezbędne.

Nie znajdziemy też w książce definicji religii, już nawet nie jako zjawiska o charakterze nadprzyrodzonym, ale chociażby kulturowym. Dawkins przyznaje bowiem, że nie rozumie socjologicznego zjawiska religii. Nie widzi w nim sensu i dlatego jego powszechność budzi w nim żywe zdziwienie. Próbuje wyjaśnić empiryczny fakt ludzkiej religijności ewolucyjnie (widać inaczej nie potrafi) jako „nieszczęśliwy produkt uboczny jakieś psychologicznej skłonności” (s. 240). Przyczyną bliższą zjawiska jest niewątpliwie tradycyjne wychowanie, klimat religijny, wszechobecny w języku i kulturze, indoktrynacja religijna czyniona wobec dzieci przez rodziców (s. 245; 254). Tylko tak potrafi opisać rolę religijności i jej funkcję, w kierującej się „logiką ewolucyjną” przyrodzie, nie widzi jednak właściwego przyrodniczego wyjaśnienia samego faktu wiary w Boga. Ale co gorsza, nie wyjaśnia również swojego stanowiska. Jeśli „gen jest samolubny” – jak przekonuje brytyjski biolog – to dąży do przetrwania i przekazania materiału genetycznego w sposób jak najbardziej oszczędny. Jeśli zaś w ewolucjonizmie wygrywają silniejsi, szybsi, sprytniejsi, lepiej przystosowani, to czemu w świecie ludzi (również za sprawą religii) pojawia się tyle altruizmu, miłosierdzia, bezinteresownego, wręcz heroicznego dobra, niewytłumaczalnego jedynie kulturowymi czy tradycyjnymi odruchami?

Zamiast więc chociażby socjologicznej próby zdefiniowania, co rozumie się pod pojęciem religii, mamy kpiny autora z tezy o wysłuchiwaniu modlitw i różnorakich cudach, których nie można wytłumaczyć racjonalnie, a które różnym ludziom się zdarzają. Ironizuje, przywołując ludzkie intencje modlitewne – miejsce na parkingu, wyniki w nauce i sporcie, a także przypominając „Wielki eksperyment modlitewny” (s.98-104), który dla każdego rozumnego człowieka, do początku, już w swojej istocie, pozostaje absurdalny.

Autor zatem charakteryzuje samo zjawisko wiary wychwytując takie właśnie przykłady emocjonalnej i religijnej niedojrzałości. Wyklucza zatem pozytywne przejawy religijności i wiary w Boga, decydując się na podanie przykładów i postaci skrajnie fanatycznych i ideologicznych – Ted Haggard, Jerry Falwell, Pat Robertson, Osama bin Laden (sic!), ajatollah Chomeini. Czy ci ludzie są jednak przykładami osób religijnych, czy religia, a nie polityka czy choroba psychiczna, bądź egoizm dominują w ich postawach i sposobie życia? Tego autor nawet nie próbuje pobieżnie rozsądzić, przekonując, że za ich dramatycznymi, a często zbrodniczymi działaniami, stoi czysta inspiracja religijna.

Czytaj więcej

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Nowości