Tandetność transcendentnego zachwytu
Zachęcony takim wstępem podjąłem się więc tej fascynującej lektury już na początku przekonywany, że „jeśli jedna osoba ma urojenia, mówimy o chorobie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma urojenia, nazywa się to Religią.”[2]
Dlaczego? Ponieważ religia często przeżywana jest przez ludzi pozaracjonalnie, jako rodzaj ukojenia, mocy dającej spokój, wyciszenie, uświadomienie sobie nadprzyrodzonej siły, która spaja Wszechświat i go porządkuje. Religia i związane z nią emocje dają nam zatem urojone poczucie bezpieczeństwa sprawiając, że możemy czuć się jak dziecko, które śpiąc w ciemnym pokoju w nocy wie, iż mama i tata są tuż obok. Na taką rolę religii Dawkins się zgadza, co więcej widzi nawet w społecznościach ludzkich potrzebę para-sakramentów, para-ceremonii, które zaspokoiłyby takie ludzkie wewnętrzne pragnienia i tęsknoty.[3]
Jednak źródła takich „urojonych idei” są już znacznie bardziej niebezpieczne. Wynikają one bowiem z bardzo rozpowszechnionej (nawet, o zgrozo, wśród ludzi wykształconych) quasi-mistycznej postawy i stosunku do przyrody i Wszechświata. To rodzaj „transcendentnego zachwytu”, który wprowadza w zagadnienia religijne, daje wrażenia boskości, mistycyzmu i nadprzyrodzoności.[4] Ten „sposób” odkrycia Boga dla autora jest jednoznacznie fałszywy. Nie należy dać się nabrać na takie mistyczne odruchy, mistyczne tęsknoty wywołane rozgwieżdżonym niebem, wspaniałością przyrody, nieopisanym pięknem świata. To wywołać może intuicję Boga, którego definicja w tym wypadku staje się niezwykle szeroka i elastyczna – Bóg to absolut, Bóg to wszechświat, Bóg to nasza lepsza natura. Siła niepojęta i nieogarnięta, która czuwa na nami. Dawkins określa taką transcendentalną skłonność jako rodzaj panteistycznego zachwytu nad Wszechświatem, który oczywiście niczego nie dowodzi.[5] Uznawać bowiem na tej podstawie, że istnieje Bóg, jest daleko posuniętą naiwnością. Wszechświat swoim ogromem i tajemniczością wywołuje u człowieka odczucie znikomości. Nie należy jednak tego utożsamiać z religią czy mistycyzmem – „jestem głęboko wierzącym ateistą, jest to poniekąd zupełnie nowy rodzaj religii.”[6] – tak wyznał Albert Einstein – argumentując swój podniosły stosunek do przyrody i jej praw.
Cytując wypowiedzi genialnego fizyka, Dawkins pragnie uzasadnić postawioną tezę – jeśli ktoś jest człowiekiem wykształconym i inteligentnym, to mimo transcendentnych zachwytów i uniesień, hipoteza Boga i religii, jawi mu się w sposób oczywisty jako niesprawdzalne i zupełnie niepotrzebne urojenie. Żeby ośmieszyć tak uzasadniane stanowisko teistyczne Dawkins cytuje list przewodniczącego towarzystwa historycznego z New Jersey do Alberta Einsteina, w którym pisze on:
„Szanujemy pańską wiedzę, doktorze Einstein, lecz jest jedna rzecz, której najwyraźniej Pan nie pojął – Bóg jest duchem i nie sposób wykryć go za pomocą mikroskopu czy teleskopu, podobnie jak nie odnajdziemy ludzkich myśli bądź emocji badając ludzki mózg.”[7]
Dawkins komentuje: „cóż za przerażająca szczerość! Zdanie w zdanie ocieka wręcz moralnym i intelektualnym tchórzostwem.” Autor nie odpowiada jednak na argument, który w cytowanej odpowiedzi jest kluczowy, a w dalszej części książki pojawia się kilkakrotnie: czy nauki szczegółowe mogą za pomocą metodologii i narzędzi przyrodniczych (doświadczenia empiryczne, język fizyki i język matematyczny) odpowiedzieć na pytania i zagadnienia przynależące do czystej spekulacji filozoficznej? Czy zdanie „Bóg jest/Boga nie ma” ma charakter przyrodniczo-fizykalny? Stosując jaką metodę empiryczną należy na takie pytanie znaleźć odpowiedź?
Nie rozróżniając porządków dyskursu naukowego Dawkins popełnia jeden z podstawowych błędów. Myli bowiem i miesza płaszczyzny wiedzy i wiary.[8] Zapomina o starej zasadzie metodologicznej – albo się wie, albo się wierzy, nie można, i odkrył to już św. Tomasz w XIII wieku, mieć o tej samej rzeczy pod tym samym względem i wiedzy i wiary jednocześnie.[9]