Maciek: Mniej więcej rok temu miało miejsce zdarzenie, które zmieniło nasze życie. Warto może zacząć jednak najpierw od kilku słów o nas. Jesteśmy małżeństwem od 2007 r. Rok później urodziła nam się córeczka, która dziś już jest zaawansowanym przedszkolakiem. To naprawdę wspaniałe dziecko, które dostarcza nam wiele radości.
Magda: To prawda, nasza córeczka jest dla nas wspaniałym promyczkiem. Wkrótce po jej narodzinach trudno było sobie wyobrazić, że jej nie było. Decyzja o kolejnej ciąży była dla mnie jednak bardzo trudna. Źle wspominałam ciężki poród i połóg, a dodatkowo różne problemy wywoływały obawę, że nie jest to dobry czas na kolejne dziecko. Z dużymi wewnętrznymi oporami po dłuższym czasie otworzyłam się jednak na kolejne życie, powierzając Bogu całą tę sytuację.
Maciek: Jesienią 2011 r. Magda była w stanie błogosławionym. Niestety po niedługim czasie na dwa dni przed Wigilią okazało się, że dziecko, choć żyje, ma wady, które sprawią, że niewątpliwie umrze we wczesnym etapie ciąży.
Magda: Lekarz w czasie badania USG stwierdził jednoznacznie, iż maleństwo ma wady anatomiczne, jest dodatkowo zbyt małe i serce bije mu zbyt wolno (ok. 80 uderzeń na minutę). Od razu umówił nas na kolejne badanie po Świętach, by sprawdzić, czy dziecko już nie będzie żyło. Był to dla nas cios, którego się w żaden sposób nie spodziewaliśmy. Nie przyszło mi do głowy, że taka sytuacja może się w ogóle nam przydarzyć. Martwiłam się wtedy o zupełnie inne rzeczy.
Maciek: Przypadające wówczas Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy pod znakiem zamierającego życia naszego dziecka.
Magda: Był to bardzo trudny czas – z jednej strony świętować narodziny Boga — dziecka, a z drugiej strony czekać na nieuchronną śmierć naszego maleństwa, nie dzieląc się z najbliższymi ani nowiną, że jestem w stanie błogosławionym (akurat w Święta chcieliśmy o tym powiedzieć moim rodzicom), ani tym bardziej o naszych kłopotach.
Maciek: Zaraz po Świętach badanie wykazało, że dziecko już nie żyje i skierowano Magdę na zabieg do szpitala. Same okoliczności tego zabiegu przypadły na przełom starego i nowego roku, a Magda musiała spędzić w szpitalu więcej dni niż zwykle jest to konieczne w takich okolicznościach, co wywołało dodatkową traumę. Zabieg ostatecznie wykonano 2 stycznia 2012 r. Nasze zmarłe dziecko nazwaliśmy Gabrielą (choć w istocie nie znaliśmy jego płci i w tym zakresie kierowaliśmy się głównie wewnętrznym przekonaniem). Takie małe dziecko skojarzyło nam się z aniołem, a umierało w okresie Adwentu i stąd też właśnie wybraliśmy mu na patrona Archanioła Gabriela. Mamy nadzieję, że spotkamy się z nim w niebie. Mimo pochówku późniejszy czas był bolesny, zwłaszcza dla Magdy, a wspomnienie Gabrysi powracało długo wywołując u niej duży smutek.
Magda: Poczucie straty było przejmujące. Mnożyły się moje pytania do Boga – dlaczego my, dlaczego Bóg zabrał to dziecko, którego poczęcie było moim aktem zawierzenia.
Maciek: Mniej więcej rok temu niemal dokładanie w tym samym czasie co rok wcześniej Magda spodziewała się trzeciego dziecka. Była to dla nas duża radość, ale też tym razem i obawa.
Pierwsze badanie w dniu 14.11.2012 r. nie wskazywało niczego niepokojącego, ale było dość powierzchowne, a ciąża była na bardzo wczesnym etapie.
Magda: Niestety badanie USG wykonane 22.11.2012 r. przez tego samego lekarza prowadzącego ciążę wykazało, że nasze dziecko również jest tym razem zbyt małe a serduszko ledwo bije.
Maciek: Dodam, że jest to lekarz o bardzo dobrej opinii profesjonalisty, który prowadził wszystkie ciąże Magdy i ciąże, niekiedy bardzo trudne, kilku znajomych osób. Mamy do niego duże zaufanie.
Magda: Lekarz nie dał nam żadnej nadziei. Zasugerował, że to może być pewien powtarzający się mechanizm i po poronieniu zrobilibyśmy mi cykl badań. Umówiliśmy się na kolejne USG za 2 tygodnie na 6.12.2012 r. by w zasadzie potwierdzić, że dziecko już nie żyje. Po wyjściu z gabinetu zasugerowałam Maćkowi, że powinniśmy nazwać nasze maleństwo. Zaproponowałam tak jak rok wcześniej imię anielskie – Michał/Michalina. Maciek się zgodził. Wszystko to zabrało może minutę i nasze dziecko otrzymało patrona Archanioła Michała.
Maciek: Nie wiem dlaczego, ale od samego początku byłem przekonany, że to chłopiec i dlatego nazwaliśmy go Michałem. To imię również dla mnie było oczywiste. Co ciekawe o tym, że jest to chłopak była przekonana także Magda i nasza córka, gdy później dowiedziała się, że Magda jest w ciąży. Chodzi oczywiście o okres, kiedy nie wiedzieliśmy, jaką płeć ma dziecko.
Magda: Kolejne dni były totalnie dołujące. Czułam się jakby powtarzał się jakiś straszny film, zgadzała się sytuacja, a nawet okres adwentu. Przypomniałam sobie jednak, że jak byłam w ciąży z córką, to udaliśmy się na Mszę za matki spodziewające się potomstwa lub mające problemy w tej sferze. Msze takie w pierwszą niedzielę każdego miesiąca odbywają się w Warszawie w kościele pod wezwaniem bł. Władysława z Gieleniowa, gdzie przechowywane są relikwie świętej Gianny Berreta Mola. Po Mszy zaś zawsze jest specjalne błogosławieństwo matek z ucałowaniem relikwii. Akurat był początek miesiąca i pojawiła się w związku z tym możliwość pojechania na tę Mszę przed kolejnym badaniem, co zaproponowałam, nie mając jednak już większej nadziei. Wynikało to między innymi z tego, iż rok wcześniej dowiedzieliśmy się o śmierci naszego dziecka w trakcie odmawiania przeze mnie nowenny do bł. Stanisława Papczyńskiego. W tę samą pierwszą niedzielę miesiąca miało odbyć się spotkanie naszego kręgu Domowego Kościoła, i choć wysłałam sms-a, że nas nie będzie, okazało się, że nie został odebrany i nasz krąg nie wiedział dlaczego nas nie ma, lecz mając przeczucie, że może chodzić o problemy z dzieckiem, osoby z naszego kręgu rozpoczęły codzienną modlitwę w naszej intencji o uzgodnionej porze, o czym dowiedzieliśmy się po dość długim czasie.
W czasie mszy podczas homilii doznałam dziwnego uczucia — jakbym przestała nagle być w stanie błogosławionym. Pomyślałam, że dziecko właśnie umarło. Ogarnął mnie jeszcze większy smutek, nie widziałam sensu podchodzić do ołtarza na błogosławieństwo, Maciek mnie jednak zachęcił, więc poszłam wraz z innymi osobami.
Odbyła się modlitwa z błogosławieństwem i z oddaniem czci relikwiom świętej Gianny.
To była niedziela, zaś już w czwartek nadszedł czas badania. Musiałam na nie pojechać sama, zaś Maciek miał dojechać z pracy.
Maciek: To był rzeczywiście bardzo trudny i przygnębiający czas. Właściwie ogarniała człowieka rezygnacja i beznadzieja. Przyznam, że wypowiedź lekarza była dla nas właściwie jak ostateczny wyrok. Myślałem tylko, żeby Magda jakoś to przeszła, choć zdawałem sobie sprawę, że świadomość dużego podobieństwa tej sytuacji do poprzedniej zwiększy jej negatywny ciężar. W Internecie szukaliśmy bliższych informacji o przyczynach, które mogły prowadzić do utraty drugiej ciąży i to co tam przeczytaliśmy mogło wskazywać na bardzo poważne problemy zdrowotne, które sprawiały, że urodzenie kolejnego dziecka byłoby bardzo trudne. To dodatkowo podziałało na nas negatywnie. Jeśli chodzi o Michała to właściwie nie liczyłem na żadne pozytywne zakończenie. Pamiętam taką sytuację z tego okresu, kiedy robiłem zakupy. Gdy Magda była w ciąży zwykle inaczej dobierałem pewne produkty, tak żeby unikać tych, które mogły mieć negatywny wpływ na noszone przez nią dziecko. Ta beznadzieja sprawiła, że przyszło mi na myśl, że to już nie ma znaczenia, że dziecko i tak nie przeżyje, więc po co się przejmować? Wtedy jednak pomyślałem też, że przecież to dziecko jeszcze pewnie żyje. Że nie jest jakieś gorsze, żeby je dodatkowo zatruwać jakimś jedzeniem, czy napojami i ma takie same prawo do bycia naszym dzieckiem jak wcześniejsze. Pomyślałem, że dopóki nie umrze to powinniśmy zachowywać się tak jak przy normalnej ciąży i zrobiłem takie zakupy, jakie robiłem w tej sytuacji. Wtedy też pojechałem i kupiłem Magdzie róże, jakie kupowałem jej przy wcześniejszych ciążach, a których tym razem jeszcze nie zdążyłem kupić. To wszystko było wynikiem takiej wewnętrznej decyzji, aby mimo całej beznadziejności sytuacji nie redukować znaczenia tej ciąży. Gdy w czwartek jechałem do lekarza, żeby spotkać się tam z Magdą byłem przekonany, że jadę usłyszeć, że Michał już nie żyje. Po wyjściu z pracy na parkingu spotkałem znajomego, który zapytał mnie rutynowo jak leci. Pomyślałem wtedy, że właściwie co mam mu powiedzieć? Że właśnie umarło mi dziecko? W końcu nie powiedziałem mu o całej sytuacji. Choć miałem napięty grafik udało mi się dotrzeć na czas do lekarza. Było to dla mnie ważne, bo nie chciałem, żeby Magda była przy tym sama.
Magda: Czekając na wejście na badanie prowadziłam w myślach rozpaczliwą rozmowę z Bogiem. Obiecywałam, co zrobię jeśli tylko ocali nasze dziecko. Drzwi gabinetu się otworzyły i lekarz zaprosił mnie na badanie. Najpierw zapytał czemu mam taki wyraz twarzy i czy coś mu się nie podobało we wcześniejszym badaniu. Zamurowało mnie. Mój lekarz, z którym znamy się od siedmiu lat, pamiętał do tej pory wiele szczegółów z naszego życia, pamiętał jak się nazywamy, jak ma na imię córka, jak wyglądał poród kilka lata temu, więc zupełnie nie mogłam zrozumieć jak mógł „zapomnieć” postawioną przez siebie dwa tygodnie wcześniej dramatyczną diagnozę. Przypomniałam, że przyszłam usłyszeć wyrok. W międzyczasie wszedł Maciek i zaczęło się badanie. Pierwsze słowa jakie powiedział lekarz brzmiały:
Dziecko miewa się doskonale.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Zapytałam szybko: Jak serce? Lekarz na to: 150 uderzeń na minutę (czyli w całkowitej normie, wcześniejsze badanie wskazywało bicie poniżej 80 uderzeń na minutę). Poza tym okazało się, że maluszek urósł bardziej niż wynikało z upływu ilości dni od poprzedniego badania. Nasz lekarz podsumował, iż nie ma jakichkolwiek zastrzeżeń do rozwoju dziecka i nie ma powodów do obaw. Zapytałam jak to wytłumaczyć, czy możemy rozpatrywać to w kategoriach cudu i usłyszałam krótkie „tak”. Dopytywałam się czy robimy jakieś dodatkowe badania, ale lekarz stwierdził, iż nie ma żadnej potrzeby. Stan w jakim wracałam z Maćkiem do domu był przedziwny, jakbym nie była przygotowana na tak wielką radość! Czułam wręcz ucisk w sercu i trudno mi było nawet oddychać.
Maciek: Informacja od lekarza była dla nas absolutnym zaskoczeniem. Właściwie siedziałem i słuchałem czegoś co z trudem do mnie docierało. Lekarz po pytaniach Magdy i przypomnieniu sobie poprzedniego badania jeszcze raz sprawdzał wyniki, ale potwierdził, że wszystko jest w porządku. Gdy do nas dotarło to, co usłyszeliśmy byliśmy szczęśliwi. Towarzyszył nam pewien niepokój, czy na pewno tym razem badanie jest poprawne, z drugiej strony jednak mieliśmy zaufanie do lekarza, który je robił. Ja miałem przy tym jakieś wewnętrzne przekonanie, że skoro doświadczyliśmy takiej niewytłumaczalnej interwencji, która zmieniła bieg zdarzeń to wszystko będzie już dobrze. Badania, które robiliśmy na kolejnych etapach ciąży, rzeczywiście potwierdzały, że dziecko rozwija się bardzo dobrze, a nawet szybciej niż dotychczas. Podczas którejś z rozmów z naszym lekarzem powiedział on, że takie przypadki się zdarzają. Że sam pamięta jedną podobną historię ze swojej praktyki. Zadałem mu wtedy pytanie, dlaczego trzeba zakładać, że cuda mają być strasznie rzadkie, może tak naprawdę jest ich dużo więcej niż się sądzi. Lekarz od razu przyznał mi rację, że cudów jest więcej niż się sądzi. Kojarzy mi się to teraz z takim fragmentem z książki C.S. Lewisa „Bóg na ławie oskarżonych”, w którym mowa jest o tym, że cuda to przepisywanie drobnymi literami tego, co jest w całym świecie napisane literami zbyt dużymi, by niektórzy mogli je zobaczyć. Myślę, że to spostrzeżenie rzeczywiście niesie z sobą wiele prawdy. To chyba nie jest tak, że trudno teraz o cud. To raczej cuda spowszedniały, łatwo je w różny sposób tłumaczyć, powołując się na naukę lub to, że na pewno nauka kiedyś coś tam wyjaśni. Gdy my opowiadaliśmy historię Michałka też słyszałem wypowiedzi wskazujące na błąd lekarza i tym podobne przyczyny mające ją tłumaczyć. Gdy mówimy, że mamy badanie nagrane na płycie, więc tu nie może chodzić o zwykłą pomyłkę, nie ma na to większej reakcji.
Magda: Kolejne miesiące ciąży mijały bardzo szybko między pracą, domem, przygotowaniami do narodzin Michałka.
Maciek: Przeżyliśmy później jeszcze trochę stresu, ponieważ termin porodu przesuwał się i Magda czekała na wywołanie porodu na oddziale patologii ciąży. Pojawiła się nawet obawa, że dziecko może być zbyt duże, żeby rodzić siłami natury i konieczne będzie cesarskie cięcie, którego woleliśmy uniknąć. W końcu doszło jednak do porodu drogami natury w 42 tygodniu ciąży. Mały Michał urodził się 18 lipca 2013 r. Właściwie był on już nie taki mały. Ważył 4,065 kg i uzyskał 10 punktów. Jest zdrowym, ślicznym, spokojnym i radosnym dzieckiem. Bardzo interesuje się też wszystkim, co dzieje się wokół niego. Tak jak w przypadku Weroniki postanowiliśmy nie zwlekać z chrztem. Początkowo chcieliśmy, aby chrzest miał miejsce 15 września, ale z różnych względów okazało się to niemożliwe. Ostatecznie odbył się on w dniu 29 września 2013 r. we wspomnienie św. Michała Archanioła a chrztu udzielał ks. Tomasz.
Magda: Michał kończy właśnie 3 miesiące. Patrząc jak się pięknie rozwija, jak niemal cały czas się do nas promiennie uśmiecha, aż trudno uwierzyć, że przeżył na samym początku swego życia tak dramatyczne chwile i mogło go jednak nie być z nami. Jestem całkowicie przekonana, że doświadczyliśmy wspaniałego cudu. Chwała Panu, że jesteśmy razem!
Warszawa, 18 października 2013 r.
źródło: http://zapiskipariasa.pl/