Tak, Richard – bardzo spokojnie, z największą delikatnością odpowiada Bóg – właściwie we wszystkim się myliłeś
FILOZOFICZNO-ESCHATOLOGICZNY ESEJ O PYTANIACH I ROZSTRZYGNIĘCIACH SPRAW OSTATECZNYCH
O śmierci amerykańskiego filozofa Richarda Rorty’ego (1931-2007) dowiedziałem się z gazety kilka dni po jego odejściu, zapewne po tym, jak amerykańskie środowiska akademickie ogłosiły tę wiadomość na stronach internetowych. W tych dniach „Gazeta Wyborcza” wspomniała go w kilku krótkich notatkach. Artur Domosławski przypomniał, że zmarły myśliciel uważał, iż nie ma możliwości stworzenia uniwersalnej metafizyki, pozostaje nam jedynie termin „przygodność” (ang. contingency, właściwie ewentualność, możliwość), w mocy którego każdy może dziś tworzyć sobie swój własny język i własną wizję rzeczywistości. Kryteria dobra i zła, choć istnieją, to jednak nie są stałe i nie odnoszą się do żadnej obiektywnej rzeczywistości poza kulturą (jak np. Bóg)[1]. Magdalena Środa, omawiając, również w pośmiertnej notatce, jego pragmatyzm, zaznaczyła, że tacy myśliciele jak on, nawet jeśli nie opowiadają nam żadnej Prawdy, żadnych też szkód nam nie wyrządzają[2].
Jürgen Habermas, pokoleniowy towarzysz filozoficznych rozważań Rorty’ego, w krótkim liście napisał, że ironią i namiętnością grał Rorty w intelektualną grę w sposób niespotykany i rewolucyjny. Dla takiego jak on ironisty nie było żadnych świętości, a on sam pytany o świętość pod koniec życia odpowiadał, że zmysł świętości ma coś wspólnego z moją nadzieją, że moi najbardziej odlegli następcy żyć będą w globalnej cywilizacji, w której miłość jest niemalże jedyną normą naszego postępowania[3].
I ja zmartwiłem się wiadomością o śmierci filozofa, bo choć poglądów amerykańskiego profesora z Uniwersytetu Stanforda nie podzielałem, to jednak wieść o czyimś odejściu w tajemnicy śmierci zawsze napawa smutkiem. Zajmując się filozofią polityki, z zainteresowaniem, choć nie aprobatą, czytałem wiele tekstów Richarda Rorty’ego, a także sporo opracowań, komentarzy i wykładni, w których jego filozoficzna i polityczna myśl była przedstawiana. Pisał o sprawach ważnych, ale z mojego punktu widzenia proponował kontrowersyjne, zarówno filozoficzne, jak i społeczne, rozwiązania.
Swoje filozoficzne stanowisko Rorty oparł na mocnych relatywistycznych założeniach. Choć brzmi to dość patetycznie, to jednak można powiedzieć, że Rorty był przeciwko pisaniu wielką literą umocnionych przez kulturę i tradycję zachodnią dotychczasowych pewników. Przeciwko Prawdzie poznania, która zakreślałaby obszar naszej wolności w odkrywaniu i interpretowaniu świata; przeciw Naturze ludzkiej, która ograniczałaby zakres naszej wolności w opisie człowieka i jego autokreacji; Celowi dziejów, który ograniczałby wolność wspólnoty w kreowaniu swego przeznaczenia; Bogu, któremu z góry wiadome byłyby nasze losy i który wyznaczałby prawdy etyczne, do jakich musielibyśmy jedynie się dostosować, a ich religijna forma byłaby, jak mówił Rorty, kresem wolnej debaty. Już w latach siedemdziesiątych xx wieku przekonywał:
Chcielibyśmy nie musieć mieć poglądu na temat Boga. Nie chodzi o to, iż wiemy, że słowo „Bóg” jest terminem pozbawionym znaczenia, albo że pełni ono rolę w grze językowej niemającej na celu ustalania faktów. My po prostu bolejemy nad tym, że słowo to jest tak często używane[4].
Każdy, kto zetknął się z jego myślą, wiedział, że dla amerykańskiego pragmatysty nie istniały żadne ponadhistoryczne i akontekstualne wyznaczniki prawdy, a żadna dziedzina kultury nie powinna służyć za jej niezmienny wzorzec. Stąd prawda i każda poznawcza aktywność ma charakter dialogowy, a o jej przebiegu i wynikach decydują jedynie społeczno-kulturowe względy. Rzeczywistość zewnętrzna nie odgrywa w tym procesie żadnej epistemologicznie rozstrzygającej roli. Pojęcia rzeczywistości, rozumu, natury można z powodzeniem zastąpić pojęciem lepszej przyszłości człowieka.
Co było ważne w tym ponowoczesnym świecie idei i treści głoszonych przez amerykańskiego filozofa? W jego propozycjach kluczową rolę odgrywał oczywiście pragmatyzm, w którym nie uznaje się żadnych nienaruszalnych – ani naturalnych, ani racjonalnych – podstaw zachowań społecznych. Pozostaje uzus ludzkich postaw i działań. To, co dzieje się i zdarza w przestrzeni społecznej, nie było dla niego wynikiem jakiegoś uniwersalnego procesu wprowadzanego w życie dzięki ideałom Rozumu bądź Prawdy, ale rezultatem eksperymentu społecznego. Dlatego w postulowanej przez niego i przez jego uczniów społecznej i etycznej propozycji demokracja ma pierwszeństwo wobec filozofii, a w życiu wspólnotowym wolność polityczna ma pierwszeństwo wobec prawdy. Jeśli zadbamy o wolność, prawda i dobro same się o siebie zatroszczą – twierdził z mocą amerykański myśliciel. Tym samym „odczarowanie” świata przez sekularyzację i następujące po tym wyłonienie się rozumu instrumentalnego jest jedyną drogą, na której mógłby nastąpić wzrost wolności i autonomii współczesnych demokracji. Zamiast sztywnych etycznych zobowiązań, usankcjonowanych przez tzw. uniwersalną prawdę, należy centralnym pojęciem uczynić stosowany pragmatyzm[5]. By zaprezentować model takiej postawy, Rorty stworzył postać „ironicznej feministki”, która odczuwa silne i nieustanne wątpliwości co do finalnego słownika wobec świata i kultury (tzn. katalogu ostatecznych wyborów światopoglądowych), zdaje sobie sprawę, iż rozumowanie wyrażone w jej obecnym słowniku nie może ani potwierdzić, ani rozproszyć tych wątpliwości i w końcu, gdy filozofuje, nie uważa, by jej słownik był bliższy rzeczywistości niż słowniki innych ludzi. Dlaczego nazywał to ironią? Bo liberalna feministka nigdy do końca nie traktuje siebie i świata poważnie, cały czas bowiem ma świadomość, że słowa podlegają zmianie, są przygodne i kruche, nigdy ostateczne. Ironia służy obronie przed pułapką dogmatyzmu i fundamentalizmu[6].
To oczywiście zwięzłe i hasłowe ukazanie głównych idei filozofii i nauczania Richarda Rorty’ego. Jego książki, artykuły, teksty i wykłady stały się fundamentem potężnej argumentacji, która uzasadnia i umacnia te skrótowo ujęte tezy. Jakkolwiek by jednak patrzeć, w jego propozycji dobro, jako rezultat wyboru woli, jest w absolutnej relacji do wolności. To wolność zapewnia racje dobra w myśl rortiańskiej tezy; zatroszczmy się o wolność polityczną, a prawda i dobro same się o siebie zatroszczą[7]. Koresponduje z tym priorytetowy warunek laickości, który dominować ma w tak sformułowanych propozycjach społecznych. Demokratyczna władza i jej naczelny charakter wykluczają możliwość, by jakaś religia, idea czy grupa ludzi miały „duchową władzę” nad ludem, wspólnotą, prawem.
Stąd – mając świadomość, co przez właściwie całe swe życie głosił Richard Rorty, czym, w swojej akademickiej, pisarskiej, filozoficznej aktywności, się zajmował, jakie idee i modele społeczne propagował – po jego śmierci gdzieś w głębi serca zaświtało mi pytanie: a jak Richard Rorty, z całym swym życiem, dorobkiem, poglądami, które głosił i popularyzował, z tymi treściami książek i wykładów, z tą swoją liberalną ironią, stanął przed Bogiem, przed którym, jak wierzę (a nawet właściwie wiem), stanął i stanie każdy człowiek – także i ja.
Próbowałem wyobrazić sobie to pośmiertne wydarzenie, wiedząc z Biblii i teologicznych monografii, iż w tym szczególnym momencie (choć w perspektywie poza czasu brzmi to zaskakująco, a wręcz paradoksalnie), osoba ludzka widzi i doświadcza treści całego swego życia. Stając w tajemnicy śmierci przed Bogiem, owym zarówno filozoficznym Absolutem, który wypełnia wszystkie kryteria tego, co nieskończone, niezmienne wszechmocne, wszechpotężne i niepojęte, jak i teologicznym Stwórcą, Panem i Zbawcą, widzi się – w platońskim sensie tego słowa – całą swą egzystencję. Widzi się dni, chwile, momenty, a przede wszystkim wybory, jakich w wolności dokonywaliśmy w swym życiu, a także ich skutki. To ostatnie jest właściwie najważniejsze, bo jak napisał w swej książce o aniołach o. Janusz Pyda OP, owi niewidzialni słudzy Boga, czyste intelekty, w dniu Sądu Ostatecznego ważyć będą nie tyle nasze konkretne uczynki, ile ich dalekosiężne, często dla nas zupełnie nieprzewidywalne konsekwencje[8]. Zobaczenie w jednym i jedynym w swoim rodzaju, nie do opisania i wyobrażenia akcie, całego swego życia, z jego wydarzeniami, momentami, wyborami, treścią, dramatami, siłą, szczęściem i skutkami, jest momentem granicznym. Stary, śpiewany w Dzień Zaduszny w kościołach katolickich hymn „Dies irae” ujmuje to poetycko i przejmująco:
Księgi się otworzą karty,
Gdzie spis grzechów jest zawarty.
Za co świat karania warty.
Kiedy Sędzia więc zasiędzie,
Wszystko tajne jawnym będzie,
Gniewu dłoń dosięże wszędzie.
Cóż mam, nędzarz, ku obronie,
Czyją pieczą się zasłonię,
Gdy i święty zadrży w łonie?
W gniewu dzień, w tę pomsty chwilę,
Świat w popielnym legnie pyle:
Zważ Dawida i Sybillę.
Jakiż będzie płacz i łkanie,
Gdy dzieł naszych sędzia stanie,
Odpowiedzieć każąc za nie.
Trąba groźnym zabrzmi tonem
Nad grobami śpiących zgonem,
Wszystkich stawi nas przed tronem.
Śmierć z naturą się zadziwi,
Gdy umarli wstaną żywi,
Win brzemieniem nieszczęśliwi.
Księgi się otworzą karty,
Gdzie spis grzechów jest zawarty,
Za co świat karania warty.
Kiedy sędzia więc zasiędzie,
Wszystko tajne jawnym będzie,
Gniewu dłoń dosięże wszędzie.
Cóż mam, nędzarz, ku obronie,
Czyją pieczą się zasłonię,
Gdy i święty zadrży w łonie?
Panie w grozie swej bezmierny,
Zbawisz z łaski lud Twój wierny,
Zbaw mnie, zdroju miłosierny.
Racz pamiętać, Jezu drogi,
Żeś wziął dla mnie żywot srogi,
Nie gub mnie w dzień straszny trwogi.
Długoś szukał mnie znużony,
Zbawił krzyżem umęczony,
Niech ten trud nie będzie płony.
Sędzio pomsty sprawiedliwy,
Bądź mym grzechom litościwy,
Zanim przyjdzie sąd straszliwy.
Jęcząc, pomnąc win bezdroże,
Wstydem me oblicze gorze,
Szczędź mnie, błagam, Panie Boże.
Ty coś Marii grzech wybaczył
I wysłuchać łotra raczył,
Nie pozwolisz, bym zrozpaczył.
Choć niegodne me błaganie,
Nie daj mi, dobroci Panie,
W ognia wieczne wpaść otchłanie.
Daj mi mieszkać w owiec gronie,
Z dala kozłów, przy Twym tronie
Postaw mnie po prawej stronie.
Gdy uśmierzysz potępionych,
Srogim żarom przeznaczonych,
Weź mnie do błogosławionych.
Błagam kornie bijąc czołem,
Z sercem, co się zda popiołem,
Wspomóż mnie nad śmierci dołem.
O dniu jęku, o dniu szlochu,
Kiedy z popielnego prochu
Człowiek winny na sąd stanie.
Oszczędź go, o dobry Boże,
Jezu nasz, i w zgonu porze
Daj mu wieczne spoczywanie.
Amen
Drugi, obok tego teatralno-widowiskowego, wymiarowej szczególnej chwili (słowo to nijak nie pasuje do uchwycenia tajemniczego i niepojętego stanu duszy) polega na zobaczeniu, zrozumieniu i uchwyceniu Prawdy i Dobra. Stosując platońskie opisy filozoficznej kontemplacji, można powiedzieć, że dusza pojmuje w godzinie śmierci, w tym szczególnym akcie spotkania z Bogiem, to, co tylko niektórym z nas dane jest w doczesności w znakach, symbolach, intuicjach i mistycznych przeczuciach. Dostrzega całą swą egzystencję w perspektywie Prawdy i Dobra Absolutnego, które my nie doskonałym językiem religijnym, a także czasem filozoficznym i poetyckim, nazywamy Bogiem. Także namysł teologiczny dokonywany przez wieki nad tajemnicą śmierci mówi nam, że sumienie człowieka stanie jako jego świadek, a czyny i myśli będą oskarżać bądź bronić życiowych decyzji. Gdy zobaczymy Boga – Ojca i Sędziego – wszystkie dokonane rzeczy staną przed „oczyma umysłu”[9]. Jak to się dokonuje? Św. Tomasz z Akwinu mówi, że z konieczności każdy, kto widzi substancję Bożą, w samej tej substancji poznaje całą rzeczywistość swych naturalnych możliwości, czyli właściwy porządek wszystkich bytów. Ujmuje swój duchowy świat w jednym i równoczesnym akcie widzenia[10].
Co się zatem stało, gdy Richard Rorty zmarł i przeszedł przez tajemniczą bramę śmierci? Ośmielam się z mocy własnych życiowych refleksji zrekonstruować te szczególną „chwilę”.
Wyobrażam sobie, jak profesor Rorty ze smutkiem, ale przede wszystkim ze zdziwieniem, pyta najpierw siebie, ale też Boga, którego istnienia nie może teraz nie brać pod uwagę, wie już bowiem, iż jedynie Jego ISTNIENIE jest najbardziej realne i rzeczywiste:
– A zatem we wszystkim właściwie się myliłem?
Bóg odpowiada cicho, a może raczej milcząco, delikatnie, bo Bóg jednak ma klasę i jest dżentelmenem, potwierdza:
– Tak, oceń, jak widzisz: w wielu sprawach, tezach i wnioskach myliłeś się, Richardzie.
– Czyli wszystkie książki, które napisałem, artykuły, ważne teksty, mocne tezy, wygłoszone wykłady i referaty – ciągnie dalej amerykański profesor – nie odpowiadały temu jak JEST. We wszystkich tych moich ważnych aktywnościach, w całej akademickiej pracy, w moim autorytecie jako profesora i nauczyciela, przekazywałem, głosiłem i upowszechniałem różnorodne idee i teorie, nie poszukując ich adekwatności do obiektywnego porządku prawdy?
– Tak – cicho i delikatnie odpowiada Bóg.
– Błędnie nauczałem, że Ciebie nie ma, że nie ma jedynej i ostatecznie absolutnej prawdy? Tylu słuchaczy, studentów, tylu czytelników na całym świecie wprowadziłem w błąd, źle tłumaczyłem świat, choć przecież wybrałem życie badacza, dydaktyka, akademika, wykładowcy? Cały przecież czas kształciłem, to była moja pasja, zawód i fach.
– Tak, Richardzie – bardzo spokojnie, z największą delikatnością odpowiada Bóg – właściwie we wszystkim się myliłeś, błędnie rozpoznałeś cele i zadania świata, nauki, moralności, polityki. Nie odczytałeś tajemnicy wszechrzeczy, którą JA JESTEM. Ale nie martw się, to nic. Było, minęło. Wystarczy, że TERAZ przyjmiesz prawdę, którą dostrzegasz, uznasz swą winę, swe zaniedbania poznawcze, błędy, upór. Wystarczy, że TERAZ z całej swej mocy, całym swym sercem, całą swą duszą i całym swym umysłem, bez tej twojej liberalnej ironii, relatywizmu i poznawczej apatii, będziesz szczerze żałował tego, iż źle zdiagnozowałeś rzeczywistość, uznasz dramatyczne, bo dotykające milionów dusz, skutki swego błędnego nauczania, fałszywych wniosków, nieprawdziwych tez. Wystarczy tylko tyle, a zapomnimy o tym zaraz, Richardzie. Uznaj PRAWDĘ i DOBRO, którymi JA JESTEM, uznaj Mnie za Absolutność Miłości i Miłosierdzia i tylko z głębi swego jestestwa powiedz cicho: Jezu, ufam Tobie. To wystarczy, Richardzie, to wystarczy …
Nikt nie przeniknie tajemnicy śmierci i wieczności, nikt nie potrafi w sposób transparentny, poznawczo-logiczny i racjonalny zajrzeć na drugą stronę egzystencji, od której oddziela nas kres doczesnego życia, by zdać wiarygodną relację z tego, co tam się wydarza. Teologia Kościoła katolickiego, przeniknięta refleksją nad Objawieniem i prowadzona słowami Listu do Hebrajczyków: postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9, 27), podpowiada nam obrazy i metafory tego, co rozstrzyga się po śmierci, kiedy dusza człowieka staje przed Majestatem „Tego, Który Jest” – jak On sam o sobie powiedział.
Czy tak wyglądało swoiste spotkanie amerykańskiego filozofa z Bogiem, którego za życia chyba nie uznawał? Nie wiem, nikt tego nie wie. Jednak przekonanie przechowywane w wierze Kościoła podpowiada: każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu (Rz 14, 12).
Chcę wierzyć, że nawet w tak dramatycznej i trudnej dla niego konfrontacji Richard Rorty cicho wyznał: Jezu, ufam Tobie – zostawiając wszystko to, co zrobił na ziemi, jak plewy, które wiatr rozmiata, i wybierając to, co najważniejsze: ufność wobec Boga, który JEST Miłością Miłosierną. Dlaczego piszę o wezwaniu i wyznaniu Jezusa Chrystusa, którego Kościół uznaje za Boga-Człowieka, Pana i Mesjasza? Ponieważ w klasycznej teologicznej wykładni, w perspektywie, w której staram się ukazać Rorty’ego spotkanie z Bogiem, wszyscy zmarli w owej dramatycznej chwili jednostkowego sądu staną, ale przed Bogiem Wcielonym: Chrystusem. Chrystus bowiem dzięki temu, co przecierpiał i uczynił w ludzkiej naturze, prowadzi nas do dóbr duchowych i wiecznych, On będzie też sędzią wszystkich ludzi[11].
Niełatwe są myśli i refleksje dotyczące owego „sądu prawdy”, jaki spotka nas po śmierci, tym bardziej że rozważając tak trudne problemy, musimy dostrzec jeszcze jeden głęboko tkwiący w ludzkim sercu dylemat. Każdy, kto potrafił poświęcić się jakiejś sprawie czy pasji, wie, jak wiele bólu kosztuje nas uświadomienie sobie faktu, iż to, co robiliśmy, czemu oddaliśmy nasz czas, siły, życie po prostu, nie miało w sobie mocy i potęgi dobra. Nie jest łatwo z pokorą i żalem spojrzeć za siebie i ze smutkiem przyznać: wystąpiłem i biegłem w złych zawodach. Najważniejsze rozstrzygnięcia zawsze są składową i sumą dokonanych wyborów i podjętych decyzji. Stąd Bóg odda każdemu w momencie śmierci – w zakresie odnoszącym się do duszy – to, na co zasłużył. Jednak zawsze pragnąc usprawiedliwienia, Bóg przede wszystkim potrzebuje aktu wolnej decyzji, stąd kluczowy staje się akt wolnego rozstrzygnięcia: jeden, który odżegnuje się od grzechu, i drugi, który zdąża do sprawiedliwości Bożej. W tym akcie człowiek obrzydza sobie grzech jako przeciwny woli Bożej, ponieważ pragnie zbliżyć się do Jego świętości[12]. Trudno jest jednakże, nawet stojąc wobec samej Prawdy, uznać swoje od niej odstępstwo, swoje błędy, pomyłki i świadome zaniedbania, szczególnie wtedy, gdy w ciągu życia nie usprawniło się w korygowaniu własnych opinii i sądów w oparciu o odkrywaną obiektywną prawdę rzeczy. Niełatwo zobaczyć i zrozumieć, że niewłaściwie pokierowało się swoimi wolnymi wyborami. Trudno przyznać się do błędu i świadomego zła, tym bardziej że, jak pisze Akwinata w Summie contra gentiles, dusze po śmierci są niezmienne co do woli, szczególnie woli i osobowości, która wybierała i działała źle. Jeśli ktoś ma nieuporządkowaną wolę, nie znosi tego, co jest prawe, tym samym zatem potępieni nie będą mogli znieść tego, że wola Boża, której przez grzech się sprzeciwiali, we wszystkim się wypełni. Nigdy zatem – mówi Tomasz – nie zostaną uwolnieni od nieuporządkowanej woli[13]. Dusza – mocno mówi Akwinata – podlega zmianom, dopóki jest złączona z ciałem, po odłączeniu jej wola jest już niezmienna, gdy w grę wchodzi pragnienie celu ostatecznego. Wola duszy nie może już – twierdzi Doktor Anielski – przechodzić od dobra do zła[14].
Dlatego ów literacko opisany dialog prowadzi do dwóch szczególnych wniosków. Po pierwsze, ma nam uświadomić ogromną, globalną wręcz odpowiedzialność za poszukiwanie prawdy, dążenie do niej i jej głoszenie. Ten poznawczy imperatyw tkwiący w ludzkiej naturze wyróżniają i promują klasycy filozofii: intelekt zawsze należy usprawniać. Może dokonywać się to w kilku porządkach, dając początek cnotom intelektu, zarówno natury teoretycznej, jak i praktycznej ujawniając się jako: intellecrus (sprawność rozumienia), sapientia (mądrość), scientia (wiedza), ars (sztuka), prudentia (roztropność). Prawie wszyscy znawcy myśli Doktora Anielskiego do wymienionych sprawności intelektu dodają jeszcze prasumienie (synderesis). Oczywiście najważniejszą spośród wszystkich sprawności jest roztropność mieszcząca się zarówno w intelekcie, jak i w woli, i będąca właściwą przyczyną ludzkiego postępowania, dobierającą środki oraz ustalającą cel człowieka.
Jak to jest ważne, uświadamia sobie każdy, kto wie, iż intelekt porusza wolę do działania ze względu na cel, przez przedstawienie jej dobra. Intelekt więc wyprzedza wolę jako ten, który jest przyczyną przedmiotu poruszającego wolę, która sama w sobie jest bierna, jest – jak mówią tomiści – możnością[15].
Po drugie, uzmysławia nam mało znaną, a często wręcz zapominaną teologiczną tezę, iż ostatecznie Bóg pragnie przez miłość i prawdę zbawić każdego człowieka i w tej odkupieńczej perspektywie nadprzyrodzone dobro łaski jednostki jest większe niż naturalne dobro całego wszechświata[16]. Tu widzę miejsce dla nadziei – jeśli amerykański filozof Richard Rorty przynajmniej ostatnim aktem poznania i woli uznał swe błędy i rozpoznał prawdę w Bogu, to Ten uczyni wszystko, by zbawić jego duszę. Potwierdza to także Akwinata, który za Arystotelesem mówi w swoich rozważaniach na temat wolnej woli, że wybór jest pożądaniem poznającym umysłowo, pragnieniem poddającym radę[17]. Czy tak się stało? Czy poznanie Boga, prawdy o sobie i swoim życiu, konsekwencji swoich ludzkich wyborów było dla amerykańskiego pragmatyka pomocą w ostatecznych aktach poznania i miłości? Nie wiem. Ostatecznie dowiemy się tego dopiero wtedy, gdy sami przekroczymy tajemniczą, ale nieuchronnie czekającą na nas bramę śmierci.
Ks. dr Jacek Grzybowski
Uwaga: Artykuł był publikowany na łamach Fronda Lux
[1] Zob. A. Domosławski, Zmarł Richard Rorty, „Gazeta Wyborcza”, nr 134 (5442), wydanie z dnia 11.06.2007,s.18.
[2] Zob. M. Środa, Liberalna pochwała solidarności, „Gazeta Wyborcza”, nr 136 (5444), wydanie z dnia 3.06.2007, s.19.
[3] Zob. J. Habermas, Rorty- filozof, przyjaciel, poeta, tłum. A.M. Kaniowski, „Gazeta Wyborcza”, nr 139 (5447), wydanie z dnia 16.06.2007, s. 18.
[4] Par. R. Rorty, Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje z lat 1972-1980. Warszawa 1988. s.141.
[5] Tenże, Przygodność. ironio i solidarność. tłum. W.J. Popowski, Warszawa 1996, s. 95; tenże. Pierwszeństwo demokracji wobec filozofii, tłum. J. Margański. [woj R. Rorty. Obiektywność, relatywizm i prawda. tłum. J. Margański, Warszawa 1999. s. 285.
[6] Tenże. Przygodność, ironia ..dz. cvt., s. 122-123; A. Szahaj, Ironia i miłość, Toruń 2012. s. 92.
[7] Por. R. Rorty. Przygodność, ironia … dz. cyt., s.137.
[8] J. Pyda OP, Listy starego Anioła do młodego. Kraków 2011.5.135.
[9] Św. Tomasz z Akwinu, Sum. Theol. Suppl. q. 87, a. 3·
[10] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Summa contra qentiles. III, q. 59 i 60.
[11] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Streszczenie teologii, 241-242, tłum. J. Salij, [woj św. Tomasz z Akwinu, Dzieła wybrane, Kęty 1999, s. 189-190.
[12] Zob. tamże, Sum. Theol. 1-11, q.113, a. 5 resp. i a. 7 ad. 2. 13
[13] Zob. tamże, Summa contra qentiles, IV, q. 93.
[14] Zob. tamże, q. 95.
[15] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Sum. Theol. I-II, q57, a1-6; tenże, Traktat o cnotach, tłum. W. Galewicz, Kęty 2006, s. 137-149; tenże, Sententia libri Ethicorum., lib. 6 l. 3-11; tenże, O cnotach rozumu. Komentarz do VI księgi „Etyki Nikomachejskiej” Arystotelesa, red. I tłum. M. Głowala, J. Kostaś, W. Ziółkowski, M. Otlewska, Wrocław 2010, s. 34-40; M. Zembrzuski, Czy poznanie jest wyższe niż miłość? Uzasadnienie wyższości intelektu nad wolą w ujęciu Tomasza z Akwinu, „Rocznik Tomistyczny”, nr 3 (2014), s. 83.
[16] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Sum. Theol., I-II, q.113, a.9, ad.1.
[17] Zob. tamże, I, q. 83, a.3 respondeo; Arystoteles, Etyka nikomachejska, lib. 6,2, 1139b 5-6