piątek, 19 kwietnia, 2024

Historia zniewolenia Polski w pigułce

Share

Zachęcam do przeczytania doskonałego i bardzo wartościowego artykułu Stanisława Michalkiewicza „Do drugiej, a nawet trzeciej potęgi”. Michalkiewicz w swoim stylu opowiada w nim historię Polski dotyczącą ostatnich kilkudziesięciu lat III Rzeczpospolitej. Tekstu jest dużo, ale ilość wiedzy BEZCENNA. Osobiście sądzę, że uwaga dotycząca Niemiec, które właśnie wygrywają I wojnę światową, bo realizują jej cele polityczne w obecnych czasach jest jak najbardziej na miejscu.

Jak w rozmowie z Orianą Fallaci zauważył etiopski cesarz Hajle Selasje – „na świecie nigdy nie dzieje się nic nowego” – toteż chyba powinniśmy włożyć między bajki opowieści o „neokoloniach” i temu podobnych zjawiskach. Polska nie jest żadną „neokolonią”, tylko zwyczajnie – kolonią i to w znaczeniu podwójnym, czyli kolonia do kwadratu.

Terytoria zamorskie

Ledwo tylko Krzysztof Kolumb w 1492 roku „odkrył Amerykę”, a już pojawiło się pytanie, do kogo maja należeć nowo odkryte terytoria. Rzecz wyjaśniła się dwa lata później w traktacie w Tordesillas, który podzielił świat między Hiszpanię i Portugalię wzdłuż 49 stopnia długości geograficznej zachodniej. Obszary leżące na wschód od tej linii miały przypaść Portugalii, a leżące na zachód – Hiszpanii. Dlatego w Brazylii, która „wystaje” poza tę linię urzędowym językiem jest portugalski, podczas gdy w całej reszcie Ameryki Południowej i Środkowej – hiszpański. Ale traktat w Tordesillas dzielił świat tylko na półkuli zachodniej, podczas gdy nie było wiadomo, gdzie przebiega linia tego podziału na półkuli wschodniej. Wyjaśniło się to dopiero w roku 1529 w traktacie w Saragossie, w którym wytyczono linię przebiegającą około 17 stopni na wschód od Moluków. Tego podziału nie uznawały inne państwa europejskie, dla których – zwłaszcza po Reformacji – był on jeszcze jednym dowodem papistowskich uroszczeń – jako, że pomysłodawcą kompromisu w Tordesillas był papież Aleksander VI. Ten brak uznania nie był jednak absolutny, bo Elżbieta Wielka udzielając Francisowi Drake instrukcji, upoważnia go do brania w posiadanie „ w imieniu Korony” zamorskich terytoriów, o ile nie należą już one do jakiegoś księcia chrześcijańskiego. W ten oto sposób Drake objął w posiadanie np. Kalifornię, a Humphrey Gilbert – Nową Funlandię.

Kiedy już terytorium zamorskie zostało objęte w posiadanie w imieniu metropolii, wyznaczała ona gubernatora, sprawującego tam rządy. Obejmowały one, ma się rozumieć, również mniej wartościową z europejskiego punktu widzenia ludność tubylczą, chociaż oczywiście nie od razu, tylko dopiero po doprowadzeniu jej do stanu bezbronności, co następowało albo w rezultacie jednorazowego podboju zbrojnego, jak w przypadku hiszpańskich konkwistadorów w Ameryce Południowej, albo stopniowo, jak w przypadku Anglików w Indiach. Nawiasem mówiąc, podczas II wojny światowej jeden z publicystów niemieckich uczynił z tego Anglikom zarzut, zauważając, że o ile Niemcy budują swoje imperium metodą „radosnej wojny”, o tyle Anglicy stworzyli swoje przy pomocy rozmaitych oszustw i podstępów.

Tak czy owak, kolonia była obszarem zależnym od metropolii zarówno politycznie, jak i przede wszystkim ekonomicznie, gdyż, zgodnie z ówczesnymi poglądami, celem ekspansji kolonialnej było zdobycie rynków zbytu dla produktów wytwarzanych w metropolii. Na tej zasadzie do metropolii spływało z kolonii bogactwo, owe – jak pisał poeta – „płody bogate krain nie nazwanych”, chociaż oczywiście metropolie starały się również o stworzenie pozorów moralnego uzasadnienia dla swego panowania nad koloniami. W owym czasie takim pozorem było niesienie tam „światła wiary” oraz „kaganka cywilizacji”. Ludność tubylcza była oczywiście poddana władzy metropolii i z tego tytułu zarówno nawracana na prawdziwą wiarę, jak i oświecana „kagankiem cywilizacji”. Jak zwykle jednym przychodziło to łatwiej, innym trudniej, a ci, którzy akomodowali się do nowej sytuacji najszybciej, cieszyli się specjalnymi względami administracji kolonialnej. W zamian za wzorową kolaborację z kolonialną administracją, która niekiedy obarczała tubylców mniej skomplikowanymi zleceniami burgrabiowskimi, tubylczy kolaboranci obdarzani byli przywilejami natury gospodarczej, dzięki którym tworzyli niewielką enklawę bogatych tubylców, których marksiści-leniniści w swojej politgramocie nazywali później „burżuazją kompradorską”. Z czasem w koloniach wytworzyła się charakterystyczna struktura społeczna; gubernator, zwany niekiedy wicekrólem na czele, potem wyższa administracja, rekrutująca się wyłącznie spośród przybyszów z metropolii, potem administracja niższa, w której w miarę obniżania się szczebla zwiększał się udział tubylców i wreszcie – tubylcza masa. Podobnie kształtowały się w koloniach również stosunki własnościowe, czemu dodatkowo sprzyjał handel niewolnikami, jaki rozwinął się w następstwie wielkich odkryć geograficznych. Handel niewolnikami, jako ważna część handlu oceanicznego, doprowadził do przesiedlenia znacznej części afrykańskich Murzynów do obydwu Ameryk, gdzie stanowili ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego nawet po uwolnieniu się kolonii z jarzma narzuconego przez metropolie.

Czytaj więcej

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Nowości